Kochani, na początku bardzo serdecznie Was wszystkich witam, gdyż jest to mój pierwszy post. Czytam to forum już od dłuższego czasu i niejedną łezkę uroniłam czytając Wasze historie.
Ale do rzeczy. Niespełna 3 tygodnie temu znalazłam w Wejherowie ślicznego rudego kocurka w strasznym stanie, brudnego, pogryzionego i z biegunką. Przeprowadziłam wywiad w okolicy i okazało się że od tygodnia rezyduje na ławce przy ulicy i nikt się nim nie interesuje. Tego samego dnia kotek był u mnie w domu. Weterynarz określił jego wiek na 9 miesięcy, choć jest dość duży jak na ten wiek
Przez pierwsze kilka dni Romuś był bardzo miziasty, oczywiście chętnie się bawił, biegał za piłeczką, ale przy zabawie chował pazurki więc nikt nie był ranny. Jednak po kilku dniach jego zabawa zaczęła przypominać raczej walkę. Tłumaczyłam sobie to w ten sposób, że jest młody i potrzebuje zabawy w polowanie na coś żywego. Ale w tej chwili jego ataki nie przypominają zabawy w polowanie, nie ma merdania dupką, kładzenia uszek po sobie, on po prostu podchodzi i rzuca się na stopy lub podskakuje do rąk, to jego ulubione cele. Problem jest taki że nie jestem w stanie go od siebie odciągnąć, każde odsunięcie jeszcze bardziej go nakręca, a on w tej chwili gryzie i drapie do krwi, w kilku miejscach przegryzł mi skórę, mam same rany na rękach. Gdy ma te ataki muszę się chować do łazienki, bo to jedyne zamykane pomieszczenie w moim mieszkanku. Oczywiście są momenty gdy daje się przytulić, wchodzi na kolana, w nocy czasem śpi z nami w łóżku, ale nad ranem wstępuje w niego diabeł. Przepłakałam już kilka nocy bo jestem od kilku dni tak paskudnie niewyspana przez jego hałasy, zwalanie wszystkiego z półek i wycie. Bardzo go kocham i za nic nie chciałabym go oddać. Chciałabym wierzyć że to kwestia wieku, i za jakiś czas się wyciszy. Dodam jeszcze że kiciuś w poniedziałek został wykastrowany. Aha i jeszcze jedno, czytałam o metodzie ze spryskiwaczem, pani weterynarz też mi to polecała, więc wypróbowałam, na początku psiknięcie sprawiało że chował się pod stół, i kontynuował atak dopiero po chwili więc miałam czas na ucieczkę, w tej chwili nic sobie nie robi ze spryskiwacza...
Z kotami żyję od zawsze, w moim rodzinnym domu zawsze było ich kilka, i nie spotkałam się u żadnego z taką agresją, jeśli już koty używały pazurków, to było to raczej w obronie przed niechcianymi pieszczotami
i kończyło się na jednym machnięciu łapkami.
Wybaczcie za tak rozległy opis. Może ktoś spotkał się z podobnym zachowaniem i jest w stanie mi coś poradzić?