jolabuk5 pisze:Problem w tym, że my to wszystko wiemy - że Jola za dużo wzięła na siebie, że z jej nieadopcyjnymi kotami będzie kiedyś problem, że Jola nie ma czasu dla siebie itd. Ale sprawa nie jest taka prosta. Napiszę więcej, teraz muszę nakarmić moje podwórzowe.
Obiecałam napisać więcej, zatem...
Dlaczego to wszystko jest bardziej skomplikowane niż napisała babuszka? Bo Jola generalnie zgadza się z jej poglądami.
Jeśli kot jest beznadziejnie chory, pada decyzja o uśpieniu. Ale najpierw trzeba się przecież przekonać, czy choroba naprawdę wymaga ostatecznej decyzji? Nie jest łatwo skazać na smierć kota, który ma szansę przeżyć. Leczenie kotów Joli nie jest jakimś luksusowym, ponadstandardowym postępowaniem - Jola wie, na co moze sobie pozwolić, wet też o tym wie, a dług w lecznicy wynika raczej z faktu, że kotów jest tak dużo i nawet proste działania lecznicze pomnożone przez tę ilość kotów wymagają znacznych pieniędzy. Przecież trzeba wziąc pod uwagę nie tylko te koty, które Jola ma aktualnie "na stanie" ale te, które przewijają się przez jej ręce - niektóre po wyleczeniu znajdują domy, niektóre odchodzą za TM, niektóre zostają w Joli stadzie na trochę lub na stałe. Jak w schronisku.
Jesli kot nawet jest oswojony, ale dobrze sobie radzi na wolności i ma gdzie mieszkać, Jola nie bierze go do domu. Niestety, teraz bardzo kurczą się miejsca, gdzie koty mają bezpieczne schronienie (sama w ten sposób wzbogaciłam się o Kitkę-Chrupka), bo w pobliżu wyrasta nowy Dworzec Fabryczny, planowane jest Nowe Centrum Łodzi i wyburzane są stare kamienice. Ludzie się wyprowadzają, koty (często także te domowe) zostają i trudno się dziwić, że Jola nie potrafi przejść obok nich obojętnie. Bierze je, jeśli alternatywą jest szybkie rozjechanie przez samochody, bo kot nie ma się gdzie schronić, bierze, jeśli kot wyraźnie choruje. Kotów mających wzglednie bezpieczne schronienia nie zabiera, chociaz często zwłoki tych "względnie bezpiecznych" zbiera z ulicy i musi pochować.
Schronisko... tak, oczywiście. Jola ma świadomość, że wiele jej kotów tam zakończy życie. Jeśli zdrowie jej się nie poprawi, może to być nawet całkiem niedługo. Ale skoro tak ma być, to chyba lepiej, żeby stało się to jak najpóźniej? Niektóre koty może odejdą za TM jeszcze u Joli i ominie je stres schroniskowy. Niektórym może uda się znaleźć domy. Koty Joli - te które zostają w stadzie - są mało adopcyjne, ale czasem trafia się dom gotowy przygarnąć takiego kota.
Wreszcie sprawa zdrowia samej Joli. Oczywiście jej liczne choroby wymagają większej dbałosci, przyjmowania leków (których Jola często nie ma za co wykupic), czasem pobytu w szpitalu, operacji (którą znowu odłozyła na jesień - a miała być w lutym...). Ale wielki wpływ na jej dolegliwości ma też stres. Stres, wynikający z tego, że nie ma za co nakarmić i leczyć kotów, że ma długi, których nie spłaci z 800 zł emerytury, że nie ma siły dorobic, bo jest coraz mniej sprawna, ze przyszedł kolejny rachunek za prąd... Ja sama widzę, że kiedy mogę Joli pomóc, od razu zaczyna czuć się lepiej, także fizycznie, bo jakiś problem na chwilę się odsuwa, stres się zmniejsza. Głowa trochę mniej boli i sił jakby przybywa. Znowu ma z czym pójśc do bezdomnych kotów, ma co nasypać do miseczek. Dlatego uważam, że tak wazna jest finansowa pomoc Joli. Te wszystkie wpłaty, które pozwalają przezyć kolejny miesiąc i jakos wygospodarowac pieniądze na czynsz czy prąd. Wiadomo, ze przydałoby się znacznie więcej wpłat, szczególnie takich stałych, comiesięcznych, na które Jola mogłaby liczyć planując wydatki. Gdyby Jola nie musiała tak się martwić o pieniądze, to myślę, ze i zdrowie by się poprawiło. Permanentny stres to cichy zabójca.
Tworzenie jakiegoś oddzielnego funduszu "nie na koty" mogłoby nastąpić, gdyby wpłat było więcej. Ale i tak wydaje mi się, ze lepiej zostawić decyzję o wykorzystaniu pieniędzy samej Joli - ona najlepiej wie, na co w danym momencie najbardziej potrzeba. miedzy innymi dlatego nie wklejam rozliczeń w poscie na pierwszej stronie, gdzie wpisuję wpłaty od osób prywatnych - przy tej ilosci kotów wiadomo, ze taka ilosć pieniedzy rozejdzie się błyskawicznie na karmę, piasek, leki.
Ale oprócz pomocy finansowej nie mniej ważna jest pomoc w obowiązkach, które Jola na siebie wzięła. Jest parę dziewczyn, które Jola może poprosić o nakarmienie bezdomnych kotów w kilku miejscach (nie wszędzie, bo są takie miejsca, gdzie tylko Jola wchodzi jakimiś sposobami). To bardzo ważne, kiedy ból głowy czy inne dolegliwości tak się nasilają, ze Jola MUSI się położyć. Ja jej w tym nie pomogę, cieszę się, że są osoby, które Jolę wspomagają w ten sposób, ale przydałoby się, żeby było ich więcej, zeby Jola mogła częsciej zadzwonić i poprosic o zastępstwo w karmieniu. Szczególnie przydałaby się pomoc na Dworcu Kaliskim, bo to odległe miejsce, Joli trudno tam dojechać. To by realnie poprawiło stan zdrowia Joli, pozwoliło jej czasem odpocząć.
Przydałaby się jeszcze jakaś dodatkowa osoba gotowa pomóc w transporcie, kiedy Jola musi zabrać do weta na raz 3 koty, albo przywieźć 50 kg piasku... Wiesiaczek pomaga, ale nie zawsze może - kazdy ma przecież swoje sprawy.
I oczywiście - potrzebna jest pomoc w adopcjach. Nie w adopcjach "miziastych kuleczek", bo takich Jola nie ma (a jak się pojawiają, piorunem znajdują domy), ale w adopcjach starszych kotów z problemami zdrowotnymi, trochę dzikawych, wycofanych ale przecież zasługujących na dom, który zaakceptuje kota takim jaki jest i nie będzie oczekiwał natychmiastowej chęci do głaskania. W ten sposób wyadoptował się np. Amperek i teraz ma fajny dom w Krakowie, powoli zaczął akceptować nowych opiekunów i jest szczęśliwy. Kilka kotów Joli mogłoby się tak wyadoptować, tylko brakuje chetnych - a to by była największa pomoc dla Joli.
Nie wiem, skad jesteś, babuszko, ale jeśli możesz pomóc Joli w jakikolwiek sposób, przyjmiemy cię z otwartymi ramionami. A jeśli poznasz Jolę osobiście, zrozumiesz, że tak jak napisałam na początku - wszystko nie jest takie proste i nie ma łatwych rozwiązań.