Czy ktoś może zna dobrego specjalistę, który pomaga właścicielom agresywnych kotów pracować z nimi i stosuje skuteczne metody??? Szukamy w Warszawie i okolicach.
A druga sprawa - poniżej opisuję szczegółowo mój problem - może ktoś coś doradzi... Będziemy ogromnie wdzięczni za pomoc...
Od 5 lat opiekujemy się przygarniętą kotką (czarnula znaleziona zimą jako kociak w jakimś rowie) która od jakichś dwóch lat zaczęła przejawiać agresywne zachowania - wobec mnie i mojego Męża jest w zasadzie kochanym i bardzo przywiązanym do nas kotem. Zawsze traktowaliśmy ją jak członka rodziny. Śpi z nami w łóżku, chodzi za mną wszędzie. Czasem zdarza się jej boleśnie zapolować na moją rękę, kiedy np kręcę włosy na palcu oglądając telewizję. Ale to jestem w stanie wytłumaczyć sobie jej znudzeniem i tym, ze szuka okazji do polowania, którą muszę jej zapewnić - mieszkamy na 2 piętrze i kotka niestety nie wychodzi. Natomiast od dwóch-trzech lat zaczęły się problemy z coraz bardziej agresywnym zachowaniem kotki wobec ludzi z zewnątrz i tu już robi się mało fajnie...
Kiedy kotka miała jakieś 1,5 roku została wysterylizowana - miała ruję non stop, co wyczerpywało i ją i nas. Dodatkowo ruja zapoczątkowała trudny okres, kiedy kotka bardzo często załatwiała się na naszą pościel. Stała się nerwowa. Zbiegło się też to z naszym wyjazdem, kiedy została na 2 tygodnie pod opieką kolegi ( u nas w domu). Po naszym powrocie wydawała się bardziej "zdziczała" i nadal miała ruję. Wydawało się, że sterylizacja ją uspokoi, oczywiście umówilismy się na zabieg. Rzeczywiście nastąpiła pewna poprawa, choć jeszcze przez rok zdarzało się nam się awaryjne pranie kołder. Zakupiliśmy też specjalną matę chroniąca nasz nowy materac przed kocim moczem - aktualnie w zasadzie nie ma potrzeby już jej używać, bo kłopot ustał. Natomiast zaczął się nasilać problem z agresją. Wizyta u weterynarza - kiedyś bezproblemowa zaczęła być koszmarem. Kota weterynarz może dotknąć jedynie po podaniu narkozy. W przeciwnym razie zachowuje się jak tygrys. Kiedy kotka zachorowała na nerki - przestała siusiać - bardzo się bałam o nią, bo nie miałam jak zapewnić jej badania lekarskiego. Kot zaczynał warczeć gdy tylko czuł zapach gabinetu. Zaprosiłam weterynarza do domu, mając nadzieję że na swoim terenie kot będzie spokojniejszy. Niestety kotka atakowała lekarkę w zasadzie od progu, o zbadania brzucha nie było mowy. Jedyną mozliwością było zbadanie kotki przez mojego męża, podczas gdy weterynarz stał na korytarzu i na bieżąco konsultował. Udało się na szczęście zdiagnozować chorobę, zrobiliśmy badanie moczu (na szczęście nie musiał go pobierać lekarz). Wyleczyliśmy kotkę. Weterynarz jest dla mnie o tyle problemem, że nie wiem jak dbać o regularne, profilaktyczne badania kotki, kiedy nie umiem jej uspokoić u żadnego lekarza, a kotka przegryza nawet skórzane rękawice i chyba nawet lekarze się jej boją... Najtrudniejsze jest jednak to, że kotu często zdarza się atakować naszych gości - również tych, których wcześniej znała i tolerowała - moich Rodziców, moją Babcię, naszych Przyjaciół. Czasem wystarczy przejść w pobliżu, by dostać po nodze. Kot czai się po kątach syczy i straszy. Do tej pory biła łapką po nogach, prychała i uciekała. Zwykle miauczy ostrzegawczo, czasem atakuje bez ostrzeżenia. Ostatnio jednak używa już pazurów. Uczę gości, by nie próbowali jej głaskać, by ją ignorowali, by ją spróbowali zrozumieć. Niestety jest to dość trudne przy podejściu osób ze starszego pokolenia: "to ty pozwalasz żeby kot tu rządził???", " To ja nie mam prawa sie ruszyć bo to denerwuje jakiegoś kota???", "to nie jest normalny kot, ona jest chora psychicznie, żaden kot w innym domu mnie nigdy atakował!!!". Niekończące się pytania do mnie, z wyrzutem "Czemu ten kot taki dziwny???" Problem komplikuje się jeszcze bardziej - jestem w siódmym miesiącu ciąży. Straszenie toksoplazmozą umiem odeprzeć - kot nie wychodzi z domu. NIe zagraża mi, mam dobre wyniki badań. NIe ulegam namowom i nie oddaję kotki. Niestety, ostatnio, gdy Mama i Babcia przychodzą pomóc mi np. posprzątać mieszkanie, znów leje się krew, biegam z wodą utlenioną. Babcia (która kotkę cały czas próbuje zrozumieć i obłaskawić i której kiedyś się to nawet udało) musiała opatrywać nogę dwa razy. Raz kotka zaatakowała ją, kiedy była sama w mieszkaniu, a potem śledziła ją z sykiem, potem zrobiła to drugi raz (nagle, gdy ja byłam w domu). Czytałam na forum Miau wątki dotyczące agresywnych kotów i wiem, że ludzie oddający swoje koty z powodu agresywnych zachowań są w zasadzie potępiani i zaliczani do nieludzkich. Chcę więc podkreślić że bardzo chcę uniknąć rozstania z kotką, którą uwielbiam. Dlatego szukam pomocy. Wszelkiej. Moje przywiązanie do kota jak narazie opłacam nerwami i kłótniami z bliską rodziną (rodzice), która zarzuca mi nieodpowiedzialność i to że trzymając takie zwierzę, narażam bezpieczeństwo naszego dziecka. A ja się boję, że będę musiała wybrać pomiędzy dzieckiem a kotem i wtedy wybór będzie jeden... Bo choć wściekam się na teksty typu "zobaczysz, rzuci się na dziecko i wtedy nie odezwę się do Ciebie do konca życia, bo to będzie Twoja wina", to tak naprawdę nie wiemy co się stanie. Nie umiem upilnowac kota, by nie zranił mojego gościa. Więc jak miałabym upilnować go przed zaatakowaniem raczkującego dziecka... Sytuację komplikuje fakt, że nasza znajoma miała podobną sytuację ( kot nie tolerował jej narzeczonego i atakował go) i usłyszała od weterynarza, że kot ma chorobą psychiczną i za jego radą (tak!) uśpiła go, wierząc że to było jedyne wyjście. Czuję się pod presją. Patrzę na mojego zwiniętego w kłębek kota, który się do mnie przytula i na mój rosnący brzuch i boję się
. Wiem, że taka sytuacja nie może trwać. Ludzie nie mogą wychodzić z mojego domu w plastrach, poranieni. Dziecko nie może być narażone na niebezpieczeństwo, bo ja za nie odpowiadam. Jestem zdecydowana spróbować pracy z kotem (za radą zoopsychologa/behawiorysty), w ostateczności farmakoterapii. Będę chciała przygotować kotkę na przybycie dziecka - wierzę, że ktoś mi w tym pomoże, podpowie co zrobić, by kot nie poczuł się zagrożony przez taką zmianę. Dodatkowo - za miesiąc przeprowadzamy się. Do większego mieszkania - z 30 metrów kwadratowych na 75 metrów. Może zwiększenie terytorium uspokoi trochę kotkę. Mam nadzieję, że nie zwiększy to problemu. Ciężko mi z tym bardzo... Czy szanse, że poradzimy z tym sobie jakąś terapią są duże? Zastanawiam się, gdzie popełniliśmy jakiś błąd...