Witam,
Zacznę od tego iż kocham zwierzęta i staram się im praktycznie pomagać. Na swoim "koncie" mam kilka udanych pomocy w adopcji, a sama wszystkie zwierzaki, które są pod moją stałą opieką są adoptowane, w tym pies (Zahirek - na dogo jest wątek), dwa koty (Kołtun - o nim mowa w tym poście, Szakirka) i trzy szczury (Niunia, Pudzia i Dymka). Pasujące do siebie stadko.
Około miesiąc temu adoptowałam 6-letniego kota rasy Maine Coon (Kołtun) od drugiej właścicielki. Kot był od początku źle prowadzony.
Mieszkał w odosobnieniu, brał udział w wystawach, a przygotowywany był do nich w przymusie (łapany w rękawicach, na siłe kąpany itd.). Typowy rozpłodowy kocur .
Imię zawdzięcza tragicznemu stanu w jakim kota odbierałam tj. kołtun na kołtunie do tego stopnia, że kocurek nie mógł się wyprostować, aż skórę miał w te kołtuny wkręconą, wygłodzony i tulący łebek w ramiona koleżanki, która była ze mną. Już wtedy można było zauważyć jego dzikość (nie chciał się dobrowolnie wtaszczyć do transportera, a jak przyszedł moment kiedy to trzeba było już wychodzić z mieszkania poprzednich właścicieli - ci mieli nietęgą minę zwiastującą trudności). Ale skąd człowiek miał wiedzieć..
Od razu pojechałyśmy do weta, żeby go doprowadzić do kultury.
Później podróż do mojego miejsca zamieszkania.
Pierwsze pogryzienie, kolejne pogryzienie i kolejne.. i to nie jakieś tam fiu, fiu..
Miałam w życiu kupę kotów, ale ten wymaga specjalnej opieki, lub niestety będę zmuszona dla dobra jego i ludzi przebywających wraz z nim uśpić kocurka.
Kot jest i będzie ciężki do wyprowadzenia, jeśli to w ogóle możliwe. Z tego, co mi wiadomo, był kiedyś kotem wychodzącym - może to dla niego ratunek?!
Tylko dziś przylazł do mnie na łaszenie z głośnym miaukiem i niestety chwilę później (nie zwróciłam dłużej na niego uwagi) rzucił się na mnie z wielką wściekłością - trzeba to zobaczyć na własne oczy. To nie jest zwykły chwilowy napad humorków, tylko wściekłość z chęcią dogryzienia, jeśli nie było wystarczająco mocno. Kot waży około 7 kilo! Na szczęście złapał tylko bluzę.
Wcześniejsze pogryzienia nie były już takie nieinwazyjne.. Drugie o mało nie skończyło się skomplikowanym zabiegiem chirurgicznym.
Tu nie chodzi o jego siłę, ale o to, że Kołtun jest niebezpiecznym zwierzakiem dla kogoś, kto nie umie postępować z takimi. Z żalu i zaprzeczania konieczności uśpienia go mogę się przyznać do tego iż nie potrafię może się z nim dobrze obchodzić i chcę opisać wszystko szczerze i bez ogródek, żeby jeśli się ktoś znajdzie chętny na opiekę nad nim miał świadomość zagrożenia. Sądzę jednak, że umiem zająć się nawet trudnym zwierzęciem. Ten jest SUPER zdegenerowany..
Dodam dla zachęty, że zajęłabym się nim trochę dłużej sama, ale jestem w prawie ósmym miesiącu ciąży i nie mogę dłużej czekać, aż zrobi krzywdę dziecku, bo te dwa miesiące to na pewno stanowczo za mało na wyprowadzenie Kołtuna na ludzi.
Szkoda, że poprzedni właściciele nie byli już tacy szczerzy..
Kocur jest niewykastrowany, co też dużo może zmienić po dokonaniu zabiegu. Do tej pory robiłam niezbędne szczepienia, a najsampierw musiałam go troszkę podtyć i odrobaczyć, także ten miesiąc od adopcji był przeznaczony na te zabiegi.
Nie robiłabym sobie jednak wiele nadziei w związku z kastracją.. W porozumieniu z doświadczonym hodowcą tej rasy dopuszczamy jednak możliwość zmiany na lepsze, do tego stopnia by kot mógł funkcjonować na wybiegu na podwórku.
Będę szczera: to mściwy, agresywny rasowy kocur. Kocham go, ale nie dam sobie z nim rady w dwa miesiące. Jest mi coraz ciężej i nie chce źle dla Kołtuna, jednak zdaje sobie sprawę, że gdy sama nie dam mu tego, co chciałabym aby otrzymał, nie mogę wymagać tego od innych. Kocurek wymaga dużej uwagi, a i tak z doświadczenia wiem, że nigdy nie będzie kotkiem na kolanka. Przejawia pozytywne cechy (w końcu żadne zwierze nie ma w sobie zła) i potrafi być ujmujący, jednak jego zębów w ciele, gdy już wraca do swojego świata nie jest w stanie tenże urok wyklarować. To silny i charakterny kocur wymagający baaaaardzo doświadczonej ręki. Jeśli taka osoba nie znajdzie się w przeciągu kilku dni, będę zmuszona do... sama nie wiem. Do uśpienia go?
Obawiam się, ponieważ każdy kolejny jego występek muszę korygować (pozytywnie), a on nie daje się niczemu i po nawet kilkunastu godzinach mści się za te korygowanie gryząc i rzucając się bez najmniejszego ostrzeżenia. Nie daję sobie z nim rady, a nie chcę go coraz bardziej demoralizować swoim, być może nieodpowiednim dla tego akurat przypadku, postępowaniem.
Nie będę go zamykać jak poprzedni właściciele, jednak bardzo obawiam się nocy, gdyż jw. potrafi atakować bez ostrzeżenia, a czasem nawet w najmilszej atmosferze jaką potrafimy dla niego stworzyć.
Zaznaczę również, że podobno nie nadaje się do mieszkania z innymi dorosłymi kotami (ale to też może być kwestią kastracji). Z moją 5 miesięczną koteczką się dogaduje jak ta lala.
Będę informować na bieżąco co się dzieje z Kołtunem. W niedzielę pojedziemy do weta skonsultować co dalej. Być może od razu poddamy go kastracji, aby do końca walczyć o jego i tak zmarnowane przez poprzednich właścicieli życie.
Tak więc proszę o pomoc.
Może jakieś rady? Odpowiem na każde pytanie.
Decyzję już podjęłam - chcę kota oddać do świadomej adopcji. Nie mogę go zatrzymać. Ciesze się jednak, że nie musi już dłużej męczyć się w zamknięciu.
Proszę o jak najszybszą interwencję i pomoc!!
Pozdrawiam
POZOSTAJE TEŻ KWESTIA POPRZEDNIEJ WŁAŚCICIELKI, KTÓRA MA JAKBY PATRONAT NAD KOTEM W PRZYPADKU GDYBYM CHCIAŁA KOTA DALEJ WYADOPTOWAĆ, ALE DOWIEM SIĘ WSZYSTKIEGO, BY NIC NIE STAŁO NA PRZESZKODZIE POMOCY KOTU. NA PEWNO NIE ZWRÓCĘ GO TYM LUDZIOM!! BĘDĘ DZIAŁAĆ, ALE POTRZEBUJĘ WASZEJ POMOCY!