Szylcia vel Sofii ma się dobrze. Biega już sama po ogrodzie i bez problemów wraca do domu. Całkowicie się zadomowiła. Oto najnowsze zdjęcia ze spaceru
http://www.fotosik.pl/zdjecie/e98f906f2355e87fhttp://www.fotosik.pl/zdjecie/0d1fcb21b95ed1dchttp://www.fotosik.pl/zdjecie/4ddb5f91fc2e6061A Maciusia ktoś poturbował. Nic nie pisałam bo sama nie wiedziałam jak to z nim będzie. Zastałam go któregoś dnia w domku, w strasznym stanie. Ledwie się wyczołgał z budki. Lewe oko zaklejone, lewa tylna łapa, jak mi się wtedy wydawało połamana. Nos zatkany, znaczy zafafluniony, ledwie jakiś miauk z siebie wydobył. Oczywiście wpadłam w panikę. Zadzwoniłam po eko patrol. Nawet szybko przyjechali i zabraliśmy się za łapanie. No i co? No i nic. Maciek po raz kolejny pokazał, jaki mądry i niezależny z niego facet. Ponieważ był zupełnie bez sił, to sądziłam, że wezmę go bez problemu w ręce i zapakuję do transportera. Musiał już kilka dni leżeć w tej budce, bo właśnie od kilku dni go nie widziałam. A, że to nie pierwszy raz, to się nie przejęłam. A Maciuś, jak zobaczył, że weszłam do środka i dobieram się do budki. I jeszcze jacyś obcy ludzie się pętają. Jak wyskoczył, jak poszedł w długą, to tyle go widzieliśmy. Adrenalina swoje robi.
Ile ja się nachodziłam do tego Konesera, za dnia i po nocy. Myślałam, że mnie wyrzuty sumienia zabiją. Ty durna babo, myślę sobie, to przecież dziki kot, a nie nakolankowy mruczek. No co ja mogę na to poradzić, że po tylu latach karmienia traktuję te koty jak swoje domowe. No i jeszcze wcześniej Szylkę wzięłam na ręce, zapakowałam do transportera i zawiozłam rowerem do lecznicy, tak ok 10 km. No to mi rozum odjęło.
Na szczęście przeżył i wrócił. Równo po tygodniu. Ale teraz to już mnie takim łukiem omija, że przez lornetkę zbliżenia mogę sobie obejrzeć. Na szczęście udało mi się go zaskoczyć i zobaczyłam, że infekcję prawie pokonał (dodaję unidox do puszki). Oko otwarte i nie widać śladów choroby, łapa nie złamana, ale wydaje mi się, że ma problem z kręgosłupem bo tak jakoś inaczej, niezbyt pewnie stawia obie tylne łapy. Moje wnioski są takie, że musiał go tam potrącić jakiś samochód, znaczy któryś z pracowników. Nie wszyscy jeżdżą ostrożnie. A Maciek bury, to i go można w nocy nie dojrzeć na czas. Całe szczęście, że się nie połamał i może powoli całkiem odzyska siły.