O nie zauważyłam nowego wpisu.
Zdrowe
, przeżyły urlop na działce bez incydentów, jak zapadał zmrok natychmiast były zamykane w domku (Maniek zajmował miejscówkę na lodowce i spał sobie zadowolony a Lusia w wiklinowym transporterku). Do scysji (wcześniej) dochodziło z tubylcami wieczorową porą, po zmroku. Podbetonowanie bramy zapobiegło przenikaniu do nas i na zewnątrz kociastych szczeliną dolną, jednak stary, gruby Maniuś i tak jak chciał to czasem wyskoczył na krótki spacerek (po słupku
). Na szczęście w dzień miejscowe koty podsypiały na swoich podwórkach w oddali i nie szwędały się (za duży ruch letników, psów, dzieci).
Koty moje były szczęśliwe mając swoją działkę cały dzień do dyspozycji.
Kilka zdjęć z komórki -
https://picasaweb.google.com/tusia1964b ... 2b39bs3wE#Teraz już spokojny domek łódzki. Balkon osiatkowany, spacerki na smyczy. Maniuś to uwielbia, potrafi nawet zrobić kupkę i siusiu na spacerku. Drapie radośnie wszystkie okoliczne pnie i korzenie wystające z traw. Niesamowity jest. Jak pies. Nawet smycze automatyczne im kupiłam. Wzbudzają sensację te moje spacerujące koty... nie wiem dlaczego
. Wychodzimy po zmroku ale i tak.
Lusia panikara bardzo się boi, dopiero się uczy i na widok szelek w ręce ucieka za kanapę
.
Raz zabrałam ją razem z Mańkiem, aby poobserwowała i się nauczyła od niego tego spacerowania ale taki spacer z dwoma ( w tym jeden przerażony)to obłęd
Zmieniam lecznicę więc przy okazji kolejnego odrobaczania (po niedzieli) zapytam czy mają testy. Na razie koty zachowują się i wyglądają na okazy zdrowia.
Zmieniam lecznicę (tutaj leczenie wprawdzie dobiegło szczęśliwego końca ale drogo... za drogo) bo ostatnio nawet młoda lekarka nie umiała paszczy kotu otworzyć, aby na moją prośbę sprawdzić co tam ma w paszczy, czy wszystko Ok. Stwierdziła, że OK ale co Ona tam zobaczyła? Nic bo Maniek tylko małą szczelinkę pokazał.
Edit
Zastanawiam się czy dać sobie spokój ze spacerkami Lusi
. To chyba uszczęśliwianie jej na siłę. Ona jest przerażona, napięta jak struna i reaguje panicznie na każdy dźwięk. Jak w pewnym momencie dziś (przed chwilą) dała dyla to smycz zraniła mi rękę przy próbie zatrzymania mechanizmu, szelki jej się obróciły zupełnie odwrotnie (kółko do zapięcia wylądowało pod brzuchem). Wizja, że się zrywa (wypina z szelek) spowodowała, że do tej pory jestem rozdygotana. Chyba Lusia nie chce spacerków, nie nadaje się, jest za młoda, za strachliwa.
Z Mańkiem to sama przyjemność, dumnie i spokojnie kroczy z ogonem sztywno zadartym do góry, rozgląda się z zaciekawieniem, wącha, ociera mi się o nogi.