W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Śro cze 20, 2012 23:01 W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

Kacperek przyszedl na swiat 17.5.1996 roku. Otrzymalam go na swoje 20. urodziny, gdy mial 5 tygodni. Taki tyci, czarny, kudlaty a kokarda-oczywiscie czerwona-byla wieksza od niego. Nie wiedzialam, jak sie obchodzic z takim malenstwem. Chcial spac pierwszej nocy kolo mnie, w lozku, ale balam sie, ze go zgniote, Wiec cierpliwie kladlam go na jego miejsce. Na tyle skutecznie, ze mnie znienawidzil za to i juz nawet po latach prob nigdy kolo mnie sie nie chcial polozyc. Charakter ma lekko mowiac: apodyktyczny. Gosci wital syczeniem, albo pacnal kogos po nogach lapa, jesli delikwent byl szczegolnie podejrzany, podlewal buty. (CO dziwne, mojego Tate uwielbia, a raczej pieszczoty z nim i tez sikal do butow, na nieszczescie czesto gesto do 'nowiuskich'.) Pierwsze danie jakiej tutaj w domu zjadl to byla kasza manna. Uwielbia ja do dzis. Nie znosi kociego jedzenia w puszkach. Lubi niestety swieza mrozona rybe: filet z mintaja Frosta, tak tak, tylko ta. Poledwiczke wieprzowa, pasztet drobiowy fimy X, sucha karme Persiana i Hills'a i serki waniliowe, od czasu do czasu jogurcik. Oczywiscie nie ma stalych por karmienia jak na rozpieszczonego kota przystalo, dostawal wtedy, gdy krzyczal, ze jest glodny, najczesciej manifestujac to pod lodowka, to robiac rondo wokol nog lub kladac sie przy mnie lub Mamie, gdy mylysmy naczynia:)
Bedac kilkuletnim szkrabem mial problemy z siusianiem, w zwiazku z czym od razu w przychodni go cewnikowali. Niby przypadlosc rasy. (Kacper jest persem, ale cos mi sie wydaje, ze jakas piekniejsza wersja, bez plaskiego pyszczka-wybaczcie wlasciciele persow). Pozniej sprawowal sie super. Jest ukochanym, rozwydrzonym Kacperkiem, co doskonale wie i wykorzystuje. No moze teraz juz nie...
Mniej wiecej we wrzesniu roku 2011 zaczely sie klopoty z nerkami. Lekarz stwierdzil, ze jest odwodniony. Duzo pil, duzo sikal. Wyniki byly raczej powyzej normy.
Powiedzial tez, ze w tym wieku (15,5 lat) to juz norma i tak ma byc! Konowal. DO tego czasu wladowal w niego z 5 kroplowek, oczywiscie po uprzedniej premedykacji. Bo przeciez kot straszne zwierze, na tyle agresywne, ze inaczej sie nie wkluje. Jak sie pozniej okazalo, tak nie wolno podawac kroplowki.
Odpuscilismy Kacperkowi stres. Czul sie ogolnie raczej dobrze, raczej, bo kto wie, co na pewno czuje kotek. Nikt tez nie zalecil specjalnej diety, o tym tez dowiedzialam sie pozno.
W tygodniu Wielkiej Nocy tego roku zauwazylam ledwo widzialne utykanie. Mama stwierdzila, ze jestem przewrazliwiona jak zwykle i na pewno jest wszystko w porzadku. Kacper mieszka z Rodzicami, wiec to oni sie nim ostatnie laty opiekuja. Po swietach Kacper zaczal kulec. TO juz widzieli wszyscy. Pomyslelismy, ze to moze uraz po skokach, gdyz uwielbia sie wciskac jak to kot na parapet, miedzy donice, wszystko na wysokosciach. Zdecydowalismy poczekac z wizyta u lekarza. Po 4 dniach otrzymalam telefon, ze z Kacprem jest gorzej, tylna lapke ciagnie za soba i nie chce na nia stawac. W te pedy do weterynarza. Premedykacja, RTG. Nic nie ma. Czysto. Lekko opuchniete kolano. Moze to ucisk na nerw w okolicach kregoslupa? "Prosze poczekac, jak sie nie poprawi po tygodniu, zaczniemy go szprycowac". Uff, co za ulga. Na krotko. Kolejne 3 dni i telefon od Mamy: Kacper tylko lezy, nawet stracil apetyt. Chowa sie do budki (co robi tylko zima). Nie ufalam juz w tym momencie przychodni w Lubinie. Znalazlam opinie o klinice na UP we Wroclawiu. Pojechalismy od razu kierujac sie do pracowni RTG (gdyz nasz lekarz stwierdzil awarie komputera i nie moze dac nam zdjecia). Biedny Kacper znow premedykowany, pierwsze zdjecie i cios: podejrzenie patologicznego zlamania kosci! W oslupieniu nie rozumialam, o co chodzi. Przerazony zdjeciem lekarz pobiegl z kotkiem na USG. Do tego zmiana metastatyczna w okolicach pluc! Poprosilam o przypilnowanie pupila i wyszlam, wiedzac, ze to nowotwor. Gdy doszlam do siebie zostalismy skierowani do internisty, na szczescie byl to dr Hildebrand, onkolog. Pobral od razu probki, robiac biopsje cienko- i gruboiglowa. Cienkoiglowa nie wykazala zmian nowotworowych. Na ostateczny wynik mialysmy czekac do wtorku-srody (byl piatek). Noga jest zlamana, ale nie mozna jej zlozyc, gdyz gdyby to okazal sie jednak nowotwor, to i tak nalezy amputowac, bo kosc sie nigdy nie zrosnie. Dzwonie po wynik we wtorek-nie ma. W srode :"Czy pani sobie zdaje sprawe, ile na takie wyniki sie czeka? z dwa tygodnie!" uslyszalam. I tak dzwonilam codziennie. Minely dwa tygodnie, Kacper marnieje, chudnie w oczach. W piatek maja byc wyniki, rowno dwa tygodnie. Niestety, lekarza nie ma,za to zabral gdzies wyniki. Poniedzialek: nikt nie odbiera, wtorek: jestem we Wroclawiu, ide osobiscie. Dr zostawil kartke: mam zadzwonic do niego. Dzwonie. Nie odbiera. Dwa dni rozpaczliwych prob polaczenia sie i w koncu telefon do mnie: tu dr Dzimira, Kacper nie ma komorek nowotworowych! Choc jest martwica, zbliznowacenia etc.
Trzy tyg po pierwszej wizycie stoimy w drzwiach chirurga, niech sklada noge. Ten jednak chce nowych zdjec. Idziemy na RTG, zadowoleni. Kacper mniej. Zastajemy tam super radiologa dr Atamaniuka. Po zdjeciu stwierdza agresywne zlamanie i upiera sie przy nowotworze. Mimo, iz zmiana w plucach sie nie powiekszyla, to jednak w udzie spustoszenia sa ogromne! W te pedy do onkologa. Ten mowi: nie ma sensu nic robic. Po prostu podawac Encortolon. I pozwolic odejsc. W szoku odeszlam ja z Mama do ambulatorium, zalewajac sie lzami.
W domu zaczelam pisac do dr Jagielskiego i innych autorytetow, czy nie zechca wydac swojej opinii na ten temat, zaplace uprzednio. Nie. Niestety.
Znow uparcie dzwonie do onkologa z pytaniem, czy nie mozna przynajmniej zlozyc tej nogi, badz usztywnic, przeciez kot sie tak meczy i to musi bolec! Pada haslo: a czy myslala Pani nad amputacja? Na pytanie, czy zmiana w plucach to przerzut, odpowiedzial: moze byc tak, a moze nie. Dr podal namiary do dr Biezynskiego. Bardzo mily czlowiek, znalazl chwilke, by obejrzec Kacpra. Ostrzegl przed ryzykiem, jakim jest narkoza, ze w tym wieku i z problemami z nerkami to powazne przeciwwskazanie. Nic nie moze nam doradzic, to nasza decyzja.
W tym momencie stwierdzilam, ze potrzebuje drugiej opinii. Pojechalysmy z Mama i Kacprem od razu do Kliniki dr Niedzielskiego. Coz, tutaj bylo inaczej. Od razu uslyszalysmy, by amputowac, zycie ze zlamana noga to pastwienie sie nad zwierzeciem. Analiza lapki bedzie w Niemczech, bo szybciej, bo lepiej. Polecil nam, by przygotowac kotka do zabiegu, plukac mu nerki. Zbilismy krea z 3.8 na 3.3. Mocznik nie ruszyl sie, z 143 na 140:/ Kacperek mial szczescie, otrzymalismy telefon, ze anestezjologiem bedzie dr Skrzypczak. Proponuje nie tyle wziewna narkoze, co po sedacji zewnatrzoponowa. Bedzie dobrze. W poniedzialek 11.06 Kacper byl na klinice, plan byl, by jeszcze go przeplukac. Pozniej kontakt z nami, czy operujemy. Dojechalismy tylko do domu, zniecierpliwieni dzwoniac, jak sie czuje nasz kochany kotek. Nikt nie odbieral. Godzina 22:30, dzwoni anestezjolog: Kacper po operacji, przebiegla pomyslnie, zostaje na obserwacji! Szok. Oczywiscie w srode, gdy po niego przyjechalismy, mowiono, ze moga pojawic sie problemy z nerkami, ale na razie jest ok, przeplukano go po operacji, je swoja ulubiona karme, sam sika. Super. (W wypisie widnieje: ogolne samopoczucie dobre, manifestujacy agresywny stosunek do personelu:) Czyli caly Kacper! Dalsze kontrole moga byc w Glogowie, u pani dr, ktora przygotowywala Kacpra do operacji. Jedyny minus, dosc wazny: nie spreparowano smputowanej lapki w odpowiedni sposob i nie dowiaza jej do Niemiec, musi byc przebadana we Wroclawiu:/ Niedobrze. Trwa to 2 razy dluzej...
Czwartek - wizyta pierwsza bez lapki u pani Kasi. Rana super wyglada, podano antybiotyk i dzien drugi powtorka. Wszyscy szczesliwi, chcialam tanczyc i spiewac, ze sie udalo. Kacper znow wskoczyl na zakazany teren: na moja kanape. Pozwolilam mu ze szczescia, a niech sobie tam siedzi! Duzo spal, wciskalysmy mu jedzonko z proszkami, czyli masa tabletek. Na nerki odstawilam, bo nie bylo juz jak podawac. Nie dosc, ze dwa razy dziennie od soboty antybiotyk w tabletce, do tego probiotyk (dostal pozniej, gdy zwymiotowal porzadnie), encortolon pol tabletki, metacam oral. Coz, ipakitinie i inne nerkowe dostana przerwe. Wrocilam do domu w poniedzialek,a tu koniec ranki jakis taki czarny sie zrobil? W te pedy do weta - martwica, odpadnie, smarowac mascia. Szok. Ale Kacper poza tym byl osowialy, nie chcial jesc, przelatywal mi przez rece. Myslalam, ze to przez upal...W nocy co 20 min pil...Rano decyzja: do Wroclawia. Na oko pani dr myslala, ze to wlasnie przez pogode. Najpierw przemyla ranke, to czarne to po prostu jego oblepione wlosy!!! Ulga, radosc. Niestety, na krotko. Temperatura 36,2 C. Pobrano krew. Szok, krea 4.3. Mocznik 470! Erytrocyty 2.2. Ostra anemia. POczatki niewydolnosci watroby rowniez. Pytanie, czy poddac transfuzji (oddzielny topic). Potem mozna podawac EPO( oczywiscie mi wytlumaczono to fachowo:/) W obecnym stanie Kacper moze dozyje jutra, moze srody. Transfuzja ma nikle szanse, Kacper bedzie w klinice, gdyz potem zajma sie nerkami, a tu i watroba zle wyglada. Jesli tam poda sie sterydy, to tu zaszkodza...Podano Kacprusiowi steryd, by dostal kopniaka, utrzyma go dluzej przy zyciu...Prawdopodobnie...Poza tym stolec jest w jelitach, nawet mimo delikatnej lewatywy nic sie nie ruszyl. Dzis Kacper nic nie chce jesc, malo pije. Na odchodne obsikal pania weterynarz dajac do zrozumienia, co o wszystkich sadzi.
Czytajac na forum o transfuzji i EPO, ostatniej desce ratunku nakrecilam sie bardzo. Myslalam, ze a moze jednak? Lecz wiele z tych kotkow zmarlo. Wiele osob pisze o walce. Ale zastanawiam sie, komu to ma sluzyc? Nam ludziom, ambitnie meczac ukochane zwierze, klujac, faszerujac lekami, ktore pomagaja na tydzien, moze miesiac? Dzis pewien lekarz nazwal to uprawianiem medycyny. Zdecydowalam sie na drastyczny krok, jakim byla amputacja lapki u 16letniego kotka, milosci mojej i mojej Rodziny. Podejrzewajac, ze to sprawka nowotworu mimo wynikow biopsji. Chcialam walczyc, by przedluzyc mu zycie, by zapewnic komfort. Nie minal tydzien a o niczyim komforcie mowy nie ma. Obwiniam sie za decyzje o amputacji - gdybym nie ruszyla, moze dzis mialby sie dobrze, tylko lapka zlamana? O to, ze nie kazalam zrobic mu badan krwi w piatek-moze dzis nie byloby tak krytycznie? Nikt nic nie przewidzi, kazdy chce pomoc. Ale nie jestesmy Bogiem. Jestem zalamana, sfrustrowana, nosze Kacpra na rekach placzac i modlac sie o cud, ktory pewnie nie nastapi. Chcialabym poddac Go transfuzji, ratowac. A co, jesli sie meczy, jesli ma bole? Domowy lekarz Kacpra tak jak bardzo doradzala amputacje, tak teraz nie doradza juz kolejnej walki. Ze wzgledu na dobro kotka. Opinia lekarza z J. Gory jest taka sama na podstawie wynikow i historii choroby.
Mam nadzieje, ze ta historia pomoze osobom takim jak ja. Reagowac szybko, nie ignorowac niczego, byc nadopiekunczym obserwatorem. Nie sluchac nikogo, tylko siebie, mimo, ze tylko siebie pozniej obwiniamy. Ale to i tak nie gwarantuje zdrowia naszego ukochanego kotka. Zadne pieniadze i nawet jak widac najlepsi lekarze. Przechodze moment, w ktorym mysle trzezwo. Za chwilke bede zla, ze to napisalam. Niestety, podczas klikania Kacperek wchodzac do budki zaczal siusiac na podloge, nie zrobil tego jeszcze nigdy podczas choroby. Nie poszedl do kuwety. Nie chce nic jesc. Nie wiem, co Kacper odczuwa. Lekarka mowi, ze przy ostrej anemii to jak dobry narkotyk. Traci zmysl smaku, dlatego nie je. Chce mu sie spac. Nie ustoi chwili na nogach. Wiec lezy. A ja nie wiem nadal, co robic, mimo ze czuje, ze powinnam dac mu spokoj. Ale kocham Go okropnie i emocjonalnie nie daje rady....Brakuje mi jego wyglupow, pedzil po domu jak wiatr, przy czym nagle hamowal, odwracal sie i stawal jak pawian, pytajac wzrokiem: nie nadazasz gapo? Brakuje mi miauczenia pod lodowka. Brakuje mi nawet tego, ze ze zlosci nasikal na lozko, chetnie bym je teraz czyscila w zamian na zdrowie.....:( Kocham Cie Kacperku.
....
Dzien pozniej:
Rano nie dalam za wygrana, nakreciliscie mnie EPO, w klinice we Wrocku dr Hildebrand byl zszokowany anemia Kacpra. Ze w ciagu tygodnia tak polecialy wyniki. Predko USG, pytanie przed transfuzja, czy to ostra czy przewlekla niewydolnosc nerek. POwiedzial, ze przetaczanie krwi obciaza nerki, musi wiedziec. Nerki zniszczone, ale nie wiadomo, na ile. umiarkowana ilosc plynu w otrzewnej. Po powrocie do dr H. czekanie pelne nadziei. Dr powiedzial, ze pobierze plyn i da do analizy. Wkluwal sie raz, nic poza powietrzem. Drugi raz, nic. Co dziwne mimo to swierdzil, ze to dziwny plyn i nie ma sensu Kacpra meczyc. Ze to wywalanie pieniedzy na leczenie, ktore mnie poprawi samopoczucie a nie kotu, ze wygram dla niego 2-3 tygodnie MOZE. Wskazanie do eutanazji. NIe wiem, nikt nigdy nie badal Kacprowi moczu, zaden z tych cudownych lekarzy. Czy to nie byl blad?
Kacper byl tak slaby, ze dzwieki, ktore wydawal byly przerazajace. Podroz Go dobila. Po wejsciu do mieszkania wymioty.. klaczek, ulzylo. Pozniej lekkie jakby tiki nerwowe. Mama chce jechac do weta po to, by ulzyc, ja chce poczekac. Moze zdarzy sie cud. Ponowne wymioty. NIe mogl sam stac na nogach. Trzymalam go jak po premedykacji. Od godziny 16 do 21.15 na zmiane to lezal to cierpial, gdy spytalam sie Kacpra, czy kiedys wybaczy mi ten egoizm, ze nie chce mu podac zastrzyku a ratowac, choc to chyba bez sensu wydal akurat ciezkie westchnienie. Jakby zrozumial. Nie wiem. Na domiar zlego otrzymalam email od dr nefrologa, ze powinnam o niego zawalczyc! Boze, jakbym nie robila tego przez ostatnie tygodnie! Panikowalam, co robic. Jednak W pewnym momencie zaczelo sie.... chcialam dzwonic na pogotowie weterynaryjne 24 h, by przyjechal lekarz, z ktorym wczesniej sie umowilam. Stwierdzil, ze jest poza Lubinem i nie da rady! W panice szukalam nr do innego weta, nikt nie odbieral, bylo po 18ej. Mama plakala, Kacper mial konwulsje. Ja wybieralam kolejne numery telefonu, a on juz od chwili ...spal. Zasnal na zawsze. Trzymalam go w ramionach, calowam i plakalam jak zranione zwierze. Blagam o wybaczenie. O wybaczenie za meki, za bol, jakiego doznal w ostatnich godzinach swego zycia. Tak bardzo chcialam Cie Kacperku ratowac, zapewnic komfort!!! o ironio, a zafundowalam bol i cierpienie.
Teraz rozumiem, jak bardzo trudno jest podjac wlasciwa decyzje w odpowiednim momencie dla Kotka. Ludzie mysla o super lekarzach, dobrych lekach. Lepszym zlu w danej chwili. Co z tego, ze skazalam Cie na amputacje, skoro pochowam Cie ze szwami. Miales sie ich pozbyc w piatek:( Teraz czuje sie winna tego, ze przyspieszylam Ci przejscie na tamten swiat. Moglam nic nie robic. Badz oszczedzic Jemu tych przerazajacych ostatnich chwil, ktorych nigdy nie zapomne. Zazdroszcze wszystkim, ktorzy podjeli decyzje o eutanazji. Gdybym tylko mogla cofnac czas....


To dla Ciebie Kochanie:
"May there always be angels
to watch over you
To guide you
each step of the way
To guard you and keep you
safe from all harm"

Obrazek


Musialam to wyrzucic z siebie, moze komus pomoze w podjeciu decyzji....
Obrazek Obrazek Obrazek

Netka36

 
Posty: 16
Od: Pt cze 15, 2012 8:32

Post » Śro cze 20, 2012 23:11 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

Bardzo współczuję choroby kota, jego cierpień i odejścia.


Nie ma jasnej granicy, kiedy pozwolić stworzeniu odejść.
Ja zaniosłam do uśpienia dwa koty. Pierwszego, według mnie - zbyt poźno. Drugiego, jak się obawiam - zbyt wcześnie:(
Na forum byly opisywane koty chore, niepełnosprawne i szczęśliwe zarazem. Albo takie, którym bolesne ingerencje pozwoliły życ
"Koty trzeba chwalić, robia się od tego bardziej puchate"

taizu

Avatar użytkownika
 
Posty: 16114
Od: Śro gru 30, 2009 23:05
Lokalizacja: Mazury

Post » Śro cze 20, 2012 23:13 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

Netka36 pisze:Kacperek przyszedl na swiat 17.5.1996 roku. Otrzymalam go na swoje 20. urodziny, gdy mial 5 tygodni. Taki tyci, czarny, kudlaty a kokarda-oczywiscie czerwona-byla wieksza od niego. Nie wiedzialam, jak sie obchodzic z takim malenstwem. Chcial spac pierwszej nocy kolo mnie, w lozku, ale balam sie, ze go zgniote, Wiec cierpliwie kladlam go na jego miejsce. Na tyle skutecznie, ze mnie znienawidzil za to i juz nawet po latach prob nigdy kolo mnie sie nie chcial polozyc. Charakter ma lekko mowiac: apodyktyczny. Gosci wital syczeniem, albo pacnal kogos po nogach lapa, jesli delikwent byl szczegolnie podejrzany, podlewal buty. (CO dziwne, mojego Tate uwielbia, a raczej pieszczoty z nim i tez sikal do butow, na nieszczescie czesto gesto do 'nowiuskich'.) Pierwsze danie jakiej tutaj w domu zjadl to byla kasza manna. Uwielbia ja do dzis. Nie znosi kociego jedzenia w puszkach. Lubi niestety swieza mrozona rybe: filet z mintaja Frosta, tak tak, tylko ta. Poledwiczke wieprzowa, pasztet drobiowy fimy X, sucha karme Persiana i Hills'a i serki waniliowe, od czasu do czasu jogurcik. Oczywiscie nie ma stalych por karmienia jak na rozpieszczonego kota przystalo, dostawal wtedy, gdy krzyczal, ze jest glodny, najczesciej manifestujac to pod lodowka, to robiac rondo wokol nog lub kladac sie przy mnie lub Mamie, gdy mylysmy naczynia:)
Bedac kilkuletnim szkrabem mial problemy z siusianiem, w zwiazku z czym od razu w przychodni go cewnikowali. Niby przypadlosc rasy. (Kacper jest persem, ale cos mi sie wydaje, ze jakas piekniejsza wersja, bez plaskiego pyszczka-wybaczcie wlasciciele persow). Pozniej sprawowal sie super. Jest ukochanym, rozwydrzonym Kacperkiem, co doskonale wie i wykorzystuje. No moze teraz juz nie...
Mniej wiecej we wrzesniu roku 2011 zaczely sie klopoty z nerkami. Lekarz stwierdzil, ze jest odwodniony. Duzo pil, duzo sikal. Wyniki byly raczej powyzej normy.
Powiedzial tez, ze w tym wieku (15,5 lat) to juz norma i tak ma byc! Konowal. DO tego czasu wladowal w niego z 5 kroplowek, oczywiscie po uprzedniej premedykacji. Bo przeciez kot straszne zwierze, na tyle agresywne, ze inaczej sie nie wkluje. Jak sie pozniej okazalo, tak nie wolno podawac kroplowki.
Odpuscilismy Kacperkowi stres. Czul sie ogolnie raczej dobrze, raczej, bo kto wie, co na pewno czuje kotek. Nikt tez nie zalecil specjalnej diety, o tym tez dowiedzialam sie pozno.
W tygodniu Wielkiej Nocy tego roku zauwazylam ledwo widzialne utykanie. Mama stwierdzila, ze jestem przewrazliwiona jak zwykle i na pewno jest wszystko w porzadku. Kacper mieszka z Rodzicami, wiec to oni sie nim ostatnie laty opiekuja. Po swietach Kacper zaczal kulec. TO juz widzieli wszyscy. Pomyslelismy, ze to moze uraz po skokach, gdyz uwielbia sie wciskac jak to kot na parapet, miedzy donice, wszystko na wysokosciach. Zdecydowalismy poczekac z wizyta u lekarza. Po 4 dniach otrzymalam telefon, ze z Kacprem jest gorzej, tylna lapke ciagnie za soba i nie chce na nia stawac. W te pedy do weterynarza. Premedykacja, RTG. Nic nie ma. Czysto. Lekko opuchniete kolano. Moze to ucisk na nerw w okolicach kregoslupa? "Prosze poczekac, jak sie nie poprawi po tygodniu, zaczniemy go szprycowac". Uff, co za ulga. Na krotko. Kolejne 3 dni i telefon od Mamy: Kacper tylko lezy, nawet stracil apetyt. Chowa sie do budki (co robi tylko zima). Nie ufalam juz w tym momencie przychodni w Lubinie. Znalazlam opinie o klinice na UP we Wroclawiu. Pojechalismy od razu kierujac sie do pracowni RTG (gdyz nasz lekarz stwierdzil awarie komputera i nie moze dac nam zdjecia). Biedny Kacper znow premedykowany, pierwsze zdjecie i cios: podejrzenie patologicznego zlamania kosci! W oslupieniu nie rozumialam, o co chodzi. Przerazony zdjeciem lekarz pobiegl z kotkiem na USG. Do tego zmiana metastatyczna w okolicach pluc! Poprosilam o przypilnowanie pupila i wyszlam, wiedzac, ze to nowotwor. Gdy doszlam do siebie zostalismy skierowani do internisty, na szczescie byl to dr Hildebrand, onkolog. Pobral od razu probki, robiac biopsje cienko- i gruboiglowa. Cienkoiglowa nie wykazala zmian nowotworowych. Na ostateczny wynik mialysmy czekac do wtorku-srody (byl piatek). Noga jest zlamana, ale nie mozna jej zlozyc, gdyz gdyby to okazal sie jednak nowotwor, to i tak nalezy amputowac, bo kosc sie nigdy nie zrosnie. Dzwonie po wynik we wtorek-nie ma. W srode :"Czy pani sobie zdaje sprawe, ile na takie wyniki sie czeka? z dwa tygodnie!" uslyszalam. I tak dzwonilam codziennie. Minely dwa tygodnie, Kacper marnieje, chudnie w oczach. W piatek maja byc wyniki, rowno dwa tygodnie. Niestety, lekarza nie ma,za to zabral gdzies wyniki. Poniedzialek: nikt nie odbiera, wtorek: jestem we Wroclawiu, ide osobiscie. Dr zostawil kartke: mam zadzwonic do niego. Dzwonie. Nie odbiera. Dwa dni rozpaczliwych prob polaczenia sie i w koncu telefon do mnie: tu dr Dzimira, Kacper nie ma komorek nowotworowych! Choc jest martwica, zbliznowacenia etc.
Trzy tyg po pierwszej wizycie stoimy w drzwiach chirurga, niech sklada noge. Ten jednak chce nowych zdjec. Idziemy na RTG, zadowoleni. Kacper mniej. Zastajemy tam super radiologa dr Atamaniuka. Po zdjeciu stwierdza agresywne zlamanie i upiera sie przy nowotworze. Mimo, iz zmiana w plucach sie nie powiekszyla, to jednak w udzie spustoszenia sa ogromne! W te pedy do onkologa. Ten mowi: nie ma sensu nic robic. Po prostu podawac Encortolon. I pozwolic odejsc. W szoku odeszlam ja z Mama do ambulatorium, zalewajac sie lzami.
W domu zaczelam pisac do dr Jagielskiego i innych autorytetow, czy nie zechca wydac swojej opinii na ten temat, zaplace uprzednio. Nie. Niestety.
Znow uparcie dzwonie do onkologa z pytaniem, czy nie mozna przynajmniej zlozyc tej nogi, badz usztywnic, przeciez kot sie tak meczy i to musi bolec! Pada haslo: a czy myslala Pani nad amputacja? Na pytanie, czy zmiana w plucach to przerzut, odpowiedzial: moze byc tak, a moze nie. Dr podal namiary do dr Biezynskiego. Bardzo mily czlowiek, znalazl chwilke, by obejrzec Kacpra. Ostrzegl przed ryzykiem, jakim jest narkoza, ze w tym wieku i z problemami z nerkami to powazne przeciwwskazanie. Nic nie moze nam doradzic, to nasza decyzja.
W tym momencie stwierdzilam, ze potrzebuje drugiej opinii. Pojechalysmy z Mama i Kacprem od razu do Kliniki dr Niedzielskiego. Coz, tutaj bylo inaczej. Od razu uslyszalysmy, by amputowac, zycie ze zlamana noga to pastwienie sie nad zwierzeciem. Analiza lapki bedzie w Niemczech, bo szybciej, bo lepiej. Polecil nam, by przygotowac kotka do zabiegu, plukac mu nerki. Zbilismy krea z 3.8 na 3.3. Mocznik nie ruszyl sie, z 143 na 140:/ Kacperek mial szczescie, otrzymalismy telefon, ze anestezjologiem bedzie dr Skrzypczak. Proponuje nie tyle wziewna narkoze, co po sedacji zewnatrzoponowa. Bedzie dobrze. W poniedzialek 11.06 Kacper byl na klinice, plan byl, by jeszcze go przeplukac. Pozniej kontakt z nami, czy operujemy. Dojechalismy tylko do domu, zniecierpliwieni dzwoniac, jak sie czuje nasz kochany kotek. Nikt nie odbieral. Godzina 22:30, dzwoni anestezjolog: Kacper po operacji, przebiegla pomyslnie, zostaje na obserwacji! Szok. Oczywiscie w srode, gdy po niego przyjechalismy, mowiono, ze moga pojawic sie problemy z nerkami, ale na razie jest ok, przeplukano go po operacji, je swoja ulubiona karme, sam sika. Super. (W wypisie widnieje: ogolne samopoczucie dobre, manifestujacy agresywny stosunek do personelu:) Czyli caly Kacper! Dalsze kontrole moga byc w Glogowie, u pani dr, ktora przygotowywala Kacpra do operacji. Jedyny minus, dosc wazny: nie spreparowano smputowanej lapki w odpowiedni sposob i nie dowiaza jej do Niemiec, musi byc przebadana we Wroclawiu:/ Niedobrze. Trwa to 2 razy dluzej...
Czwartek - wizyta pierwsza bez lapki u pani Kasi. Rana super wyglada, podano antybiotyk i dzien drugi powtorka. Wszyscy szczesliwi, chcialam tanczyc i spiewac, ze sie udalo. Kacper znow wskoczyl na zakazany teren: na moja kanape. Pozwolilam mu ze szczescia, a niech sobie tam siedzi! Duzo spal, wciskalysmy mu jedzonko z proszkami, czyli masa tabletek. Na nerki odstawilam, bo nie bylo juz jak podawac. Nie dosc, ze dwa razy dziennie od soboty antybiotyk w tabletce, do tego probiotyk (dostal pozniej, gdy zwymiotowal porzadnie), encortolon pol tabletki, metacam oral. Coz, ipakitinie i inne nerkowe dostana przerwe. Wrocilam do domu w poniedzialek,a tu koniec ranki jakis taki czarny sie zrobil? W te pedy do weta - martwica, odpadnie, smarowac mascia. Szok. Ale Kacper poza tym byl osowialy, nie chcial jesc, przelatywal mi przez rece. Myslalam, ze to przez upal...W nocy co 20 min pil...Rano decyzja: do Wroclawia. Na oko pani dr myslala, ze to wlasnie przez pogode. Najpierw przemyla ranke, to czarne to po prostu jego oblepione wlosy!!! Ulga, radosc. Niestety, na krotko. Temperatura 36,2 C. Pobrano krew. Szok, krea 4.3. Mocznik 470! Erytrocyty 2.2. Ostra anemia. POczatki niewydolnosci watroby rowniez. Pytanie, czy poddac transfuzji (oddzielny topic). Potem mozna podawac EPO( oczywiscie mi wytlumaczono to fachowo:/) W obecnym stanie Kacper moze dozyje jutra, moze srody. Transfuzja ma nikle szanse, Kacper bedzie w klinice, gdyz potem zajma sie nerkami, a tu i watroba zle wyglada. Jesli tam poda sie sterydy, to tu zaszkodza...Podano Kacprusiowi steryd, by dostal kopniaka, utrzyma go dluzej przy zyciu...Prawdopodobnie...Poza tym stolec jest w jelitach, nawet mimo delikatnej lewatywy nic sie nie ruszyl. Dzis Kacper nic nie chce jesc, malo pije. Na odchodne obsikal pania weterynarz dajac do zrozumienia, co o wszystkich sadzi.
Czytajac na forum o transfuzji i EPO, ostatniej desce ratunku nakrecilam sie bardzo. Myslalam, ze a moze jednak? Lecz wiele z tych kotkow zmarlo. Wiele osob pisze o walce. Ale zastanawiam sie, komu to ma sluzyc? Nam ludziom, ambitnie meczac ukochane zwierze, klujac, faszerujac lekami, ktore pomagaja na tydzien, moze miesiac? Dzis pewien lekarz nazwal to uprawianiem medycyny. Zdecydowalam sie na drastyczny krok, jakim byla amputacja lapki u 16letniego kotka, milosci mojej i mojej Rodziny. Podejrzewajac, ze to sprawka nowotworu mimo wynikow biopsji. Chcialam walczyc, by przedluzyc mu zycie, by zapewnic komfort. Nie minal tydzien a o niczyim komforcie mowy nie ma. Obwiniam sie za decyzje o amputacji - gdybym nie ruszyla, moze dzis mialby sie dobrze, tylko lapka zlamana? O to, ze nie kazalam zrobic mu badan krwi w piatek-moze dzis nie byloby tak krytycznie? Nikt nic nie przewidzi, kazdy chce pomoc. Ale nie jestesmy Bogiem. Jestem zalamana, sfrustrowana, nosze Kacpra na rekach placzac i modlac sie o cud, ktory pewnie nie nastapi. Chcialabym poddac Go transfuzji, ratowac. A co, jesli sie meczy, jesli ma bole? Domowy lekarz Kacpra tak jak bardzo doradzala amputacje, tak teraz nie doradza juz kolejnej walki. Ze wzgledu na dobro kotka. Opinia lekarza z J. Gory jest taka sama na podstawie wynikow i historii choroby.
Mam nadzieje, ze ta historia pomoze osobom takim jak ja. Reagowac szybko, nie ignorowac niczego, byc nadopiekunczym obserwatorem. Nie sluchac nikogo, tylko siebie, mimo, ze tylko siebie pozniej obwiniamy. Ale to i tak nie gwarantuje zdrowia naszego ukochanego kotka. Zadne pieniadze i nawet jak widac najlepsi lekarze. Przechodze moment, w ktorym mysle trzezwo. Za chwilke bede zla, ze to napisalam. Niestety, podczas klikania Kacperek wchodzac do budki zaczal siusiac na podloge, nie zrobil tego jeszcze nigdy podczas choroby. Nie poszedl do kuwety. Nie chce nic jesc. Nie wiem, co Kacper odczuwa. Lekarka mowi, ze przy ostrej anemii to jak dobry narkotyk. Traci zmysl smaku, dlatego nie je. Chce mu sie spac. Nie ustoi chwili na nogach. Wiec lezy. A ja nie wiem nadal, co robic, mimo ze czuje, ze powinnam dac mu spokoj. Ale kocham Go okropnie i emocjonalnie nie daje rady....Brakuje mi jego wyglupow, pedzil po domu jak wiatr, przy czym nagle hamowal, odwracal sie i stawal jak pawian, pytajac wzrokiem: nie nadazasz gapo? Brakuje mi miauczenia pod lodowka. Brakuje mi nawet tego, ze ze zlosci nasikal na lozko, chetnie bym je teraz czyscila w zamian na zdrowie.....:( Kocham Cie Kacperku.
....
Dzien pozniej:
Rano nie dalam za wygrana, nakreciliscie mnie EPO, w klinice we Wrocku dr Hildebrand byl zszokowany anemia Kacpra. Ze w ciagu tygodnia tak polecialy wyniki. Predko USG, pytanie przed transfuzja, czy to ostra czy przewlekla niewydolnosc nerek. POwiedzial, ze przetaczanie krwi obciaza nerki, musi wiedziec. Nerki zniszczone, ale nie wiadomo, na ile. umiarkowana ilosc plynu w otrzewnej. Po powrocie do dr H. czekanie pelne nadziei. Dr powiedzial, ze pobierze plyn i da do analizy. Wkluwal sie raz, nic poza powietrzem. Drugi raz, nic. Co dziwne mimo to swierdzil, ze to dziwny plyn i nie ma sensu Kacpra meczyc. Ze to wywalanie pieniedzy na leczenie, ktore mnie poprawi samopoczucie a nie kotu, ze wygram dla niego 2-3 tygodnie MOZE. Wskazanie do eutanazji. NIe wiem, nikt nigdy nie badal Kacprowi moczu, zaden z tych cudownych lekarzy. Czy to nie byl blad?
Kacper byl tak slaby, ze dzwieki, ktore wydawal byly przerazajace. Podroz Go dobila. Po wejsciu do mieszkania wymioty.. klaczek, ulzylo. Pozniej lekkie jakby tiki nerwowe. Mama chce jechac do weta po to, by ulzyc, ja chce poczekac. Moze zdarzy sie cud. Ponowne wymioty. NIe mogl sam stac na nogach. Trzymalam go jak po premedykacji. Od godziny 16 do 21.15 na zmiane to lezal to cierpial, gdy spytalam sie Kacpra, czy kiedys wybaczy mi ten egoizm, ze nie chce mu podac zastrzyku a ratowac, choc to chyba bez sensu wydal akurat ciezkie westchnienie. Jakby zrozumial. Nie wiem. Na domiar zlego otrzymalam email od dr nefrologa, ze powinnam o niego zawalczyc! Boze, jakbym nie robila tego przez ostatnie tygodnie! Panikowalam, co robic. Jednak W pewnym momencie zaczelo sie.... chcialam dzwonic na pogotowie weterynaryjne 24 h, by przyjechal lekarz, z ktorym wczesniej sie umowilam. Stwierdzil, ze jest poza Lubinem i nie da rady! W panice szukalam nr do innego weta, nikt nie odbieral, bylo po 18ej. Mama plakala, Kacper mial konwulsje. Ja wybieralam kolejne numery telefonu, a on juz od chwili ...spal. Zasnal na zawsze. Trzymalam go w ramionach, calowam i plakalam jak zranione zwierze. Blagam o wybaczenie. O wybaczenie za meki, za bol, jakiego doznal w ostatnich godzinach swego zycia. Tak bardzo chcialam Cie Kacperku ratowac, zapewnic komfort!!! o ironio, a zafundowalam bol i cierpienie.
Teraz rozumiem, jak bardzo trudno jest podjac wlasciwa decyzje w odpowiednim momencie dla Kotka. Ludzie mysla o super lekarzach, dobrych lekach. Lepszym zlu w danej chwili. Co z tego, ze skazalam Cie na amputacje, skoro pochowam Cie ze szwami. Miales sie ich pozbyc w piatek:( Teraz czuje sie winna tego, ze przyspieszylam Ci przejscie na tamten swiat. Moglam nic nie robic. Badz oszczedzic Jemu tych przerazajacych ostatnich chwil, ktorych nigdy nie zapomne. Zazdroszcze wszystkim, ktorzy podjeli decyzje o eutanazji. Gdybym tylko mogla cofnac czas....


To dla Ciebie Kochanie:
"May there always be angels
to watch over you
To guide you
each step of the way
To guard you and keep you
safe from all harm"

Obrazek


Musialam to wyrzucic z siebie, moze komus pomoze w podjeciu decyzji....


Odstawiłaś sama leki na nerki?
ObrazekObrazek

dorota13

 
Posty: 2550
Od: Pt maja 09, 2008 12:06
Lokalizacja: mińsk maz.

Post » Śro cze 20, 2012 23:18 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

pierwsze dwa dni w domu ich nie dostal, nie jadl wystarczajaco duzo, by wcisnac wszystko w niego. potem podstepem dostawal rubenal 75.
Obrazek Obrazek Obrazek

Netka36

 
Posty: 16
Od: Pt cze 15, 2012 8:32

Post » Czw cze 21, 2012 1:07 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

Smutna ta Twoja hostoria:(
Bardzo mi przykro, serce się sciska:(

Maleńka leży przede mną. Rok walczyłam o jej łapke nim zdecydowaliśmy o amputacji. To było w lutym. Maleńka w tym roku bedzie miała 14 lat.
Czy zrobiliśmy dobrze? Mam nadzieję, że tak, bo już nie cierpi z powodu nie gojących sie ran. Ale wyczułam znów guzek na brzuchu. I boję sie pójśc z tym do weta.
Maleńka żle sobie teraz radzi i reszta naszych kotów też nie jest dla niej łaskawa:(

Nie analizuj już czy i gdzie popełniłaś błąd.
Gdyby człowiek na początku wiedział to co się wie na końcu może inaczej by postąpił, ale to wcale nie jest pewne.
Trzymaj się.

Lidka

 
Posty: 16219
Od: Wto lut 03, 2004 8:57
Lokalizacja: Katowice

Post » Czw cze 21, 2012 5:05 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

Coś bardzo podobnego przeżyłam z ukochanym psem, Pałkiem .Tak, w zyciu miałam i mam wiele psów i kotów, ale Pałek był wyjątkowy. Potwór z charakteru i ... jak to określiła koleżanka "to nie pies, to DUSZA". Nie pies. Coś więcej.

Walczyłam u niego z pstepującą chorobą nerek, z uciskami w kręgosłupie, z chorym sercem i w końcu z nowotworem. Krótko, mniej niż pół roku- Pałek był twardy i bardzo długo wogóle nie było widac po nim nawet wieku. Kiedy umarł miał 15 lat i 7 miesięcy.
I do dziś się zastanawiam, czy uśpiłam go za późno, czy swoją upartą walką nie sprawiłam mu cierpienia....... :(
kontakt telefoniczny: 786 116 007 Obrazek

Jeśli komuś coś zalegam (bazarek itp) proszę o kontakt- skleroza ;)

ulvhedinn

 
Posty: 4214
Od: Śro wrz 13, 2006 19:09
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw cze 21, 2012 5:18 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

Bardzo smutna historia [*]
Obrazek
Obrazek

MalgWroclaw

Avatar użytkownika
 
Posty: 46713
Od: Czw paź 15, 2009 17:39
Lokalizacja: Wrocław, stolica Śląska :)

Post » Czw cze 21, 2012 6:35 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

Bardzo mi przykro że ta walka okazała się przegrana :(

Ale jest takie powiedzenie, gdyby człowiek wiedział że upadnie to by się położył.
Pewnych rzeczy nie da się przewidzieć i podejmując decyzje którą drogą się pójdzie w naturalny sposób skazuje się na konsekwencje czekające na końcu tej drogi.
Pozostawienie kocurka ze złamaną noga byłoby okrucieństwem. Może by troszkę dłużej pożył, ale z jakim cierpieniem. Czy to byłoby rozwiązanie? Przecież nie... I cierpienie i ryzyko że nowotwór zaraz będzie wszędzie. Co prawda obecność podejrzanej zmiany w płucach mocno podważa sens operacji, ale nie mając pewności że to przerzut sprawa znowu staje się trudna, pełna ciężkich wyborów, to stary kot, ma prawo nie mieć idealnie działającego organizmu, mogą się zdarzyć jakieś torbiele, lagodne guzki, zrosty :(
Zdecydowałaś się na walkę, przegraliście ją razem :(
Ale zapewniam Cię że wcale nie byłoby Ci łatwiej gdybyś inne decyzje podjęła :(
Tak przynajmniej wiesz że nie poddaliście się bez walki.

Mojej kotce amputowaliśmy łapę bo też miała raka kości i jej się kość po prostu rozpadła.
W takiej sytuacji nie ma wielkiego wyboru, taką łapę trzeba uciąć, tego wymaga humanitaryzm i walka z nowotworem.
Przy nowotworach kości u kotów to jedyne skuteczne leczenie.

Blue

 
Posty: 23498
Od: Pt lut 08, 2002 19:26

Post » Czw cze 21, 2012 6:45 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

Przykro mi.Ale juz przestan zadręczać sie tym co było. Stało sie i nie wiesz czy podejmując inne decyzje byłoby dobrze.
Walczyliście i przegraliście.Tak bywa.
Obrazek

Dla naszych Słoneczek [*] Kochamy i tęsknimy.

ASK@

Avatar użytkownika
 
Posty: 55370
Od: Czw gru 04, 2008 12:45
Lokalizacja: Otwock


Adopcje: 11 >>

Post » Czw cze 21, 2012 9:12 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

przeżyłam podobną walkę. Czytając twój post popłakałam się-wszystko znów wróciło... też ratowałam Stefanka do końca, też wyrzucam sobie, że nie pozwoliłam mu odejść wcześniej, też pochowałam go ze szwami...ale wiesz co, myślę, tak na trzeźwo, bo minęło już trochę czasu-że podejmując decyzję o eutanazji wcale nie byłoby mi łatwiej-mogłabym sobie myśleć, że może jeszcze można coś było zrobić, może by się udało...zrobiłaś dla swojego kota wszystko, co było w twojej mocy.
Moi kochani:
Silvuś
Rudolf *
Stefanek*

Miśka74

 
Posty: 360
Od: Śro paź 19, 2011 11:51
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw cze 21, 2012 9:14 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

:cry: :cry: :cry:

(*)
...

CoToMa

Avatar użytkownika
 
Posty: 34546
Od: Pon sie 21, 2006 14:34

Post » Czw cze 21, 2012 13:02 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

Mam odpowiedz, co zabilo mojego Kacprusia:
Metacam Oral, podawany jako srodek po amputacji lapki, przez 5 dni! A oto odpowiedz lekarza nefrologa:

Witam,
Bardzo mi przykro, matacamu nie powinno się podawać przy niewydolności nerek, należy on do grupy NLPZ, które są silnie nefrotoksyczne. W takim przypadku należy stosować leki p-bólowe z innych grup.


Lekarze poinformowani o PNN Kacpra podali ten lek....:((((((((((((
Obrazek Obrazek Obrazek

Netka36

 
Posty: 16
Od: Pt cze 15, 2012 8:32

Post » Czw cze 21, 2012 13:20 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

http://www.metacamkills.com/
I nie tylko. Może też spowodować niewydolność.

felin

Avatar użytkownika
 
Posty: 26000
Od: Wto sty 06, 2009 0:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw cze 21, 2012 14:04 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

Netka, bardzo mi przykro.
Nie obwiniaj się. Po prostu walczyłaś o niego i przegrałaś. Po eutanazji nie jest łatwiej, też jest zazwyczaj wiele pytań i wątpliwości.

Dobrze, że napisałaś o metacamie. Mój kot właśnie dostał 2 zastrzyki, to już druga seria w ciagu ostatnich miesięcy. Dlaczego weci go dają, skoro może powodować tak poważne skutki?

Alex405

 
Posty: 1600
Od: Pt lip 10, 2009 17:50
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw cze 21, 2012 14:29 Re: W pogoni za komfortem zycia - historia bez happy endu

Mój też dostaje.Czasem jego "dobroczynne" działanie jest lepsze niż ew powikłania. Przy nerkach wszelkie karmy intenstinale np maja także zły wpływ na nie bo rośnie fosfór. Jest wiele ,wiele czynników które mogły zadziałac źle. Kot był umęczony i słaby.Sam metacan nie miał wg mnie aż takiego zabójczego wpływu. Tylko metacan. To był splot okoliczności,leków i wypadków. Wszelkie narkozy takze maja wpływ na nerki. Ile wetów tyle opinii.
Obrazek

Dla naszych Słoneczek [*] Kochamy i tęsknimy.

ASK@

Avatar użytkownika
 
Posty: 55370
Od: Czw gru 04, 2008 12:45
Lokalizacja: Otwock


Adopcje: 11 >>

[następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: jolabuk5, Silverblue i 532 gości