Ta sama karmicielka, skądinąd niegłupia, jest wielką przeciwniczką odławiania maluchów i oswajania do adopcji. Podawany powód: "bo kiedyś się zawiodła na adopcji". Uległam. Efekt- w zeszłym roku przyszło na świat 9 kociąt- żyje jeden kot. Resztę zabiły auta, trutka, ludzie.....
Na jesieni jednego z podrostków znalazłam w stanie agonalnym przy śmietniku, skręconego z bólu- niestety nic już nie dało się zrobić. Innego znalazła sąsiadka skatowanego na śmierć. Przysięgłam sobie, że w miarę możliwości nie skażę następnych maluszków na taki los.
Wreszcie jedna z sąsiadek dokarmiających koty wypatrzyła, gdzie są maluchy. A jest to bardzo niebezpieczne miejsce- piwnica z okienkiem wychodzącym na ruchliwą ulice, wokół psy, menele. Jak smarkacze zaczną wychodzić - nie przeżyją.
Na zastawioną pod oknem piwnicy łapkę złowiłam na razie dwa futrzaczki- buraski, na oko z 5 tygodni. Zostały trzy, dwa łaciatki i czarna szylkrecia. Wieczorem kontynuacja akcji (większa szansa że wylezą do jedzenia jak będzie ciszej). No i żebym pękła muszę wreszcie złapać mamusię

Malce są ładne, niezasmarkane, niezasrane

Bardzo proszę o pomoc- przede wszystkim o karmę, nie wyrabiam przy tym stadzie jakie mam..........
No i o kciuki za złapanie reszty towarzystwa
