Mieszkam w Sosnowcu, dosyć dużym mieście, gdzie problem bezdomności kotów jest równie duży. Jestem osobą, która od kilku lat wraz ze swoją rodziną pomaga bezdomnym, chorym, najbardziej potrzebującym pomocy kotom. Robimy to zupełnie prywatnie, bez żadnej pomocy finansowej, wszelkie wydatki ponosimy sami ze swoich własnych kieszeni.
Nasze koty objęte są dobrą opieką weterynaryjną, wszystkie są odrobaczane, szczepione i sterylizowane, są nauczone do korzystania z kuwety, dobrze karmione, przyjazne, wypieszczone i przede wszystkim kochane przez nas.
Obecnie w moim mieszkaniu przebywa 12 kotów, choć ich liczba ciągle się zmienia. Nie wszystkie nadają się do adopcji, niektóre są w trakcie leczenia, inne, zdrowe czekają na adopcje.
Koty nieuleczalnie chore, nie nadające się do adopcji pozostały na stałe naszymi rezydentami.
Nie prowadzimy statystyki kotów wyadoptowanych , dużo ich przeszło przez nasze mieszkanie.
Staramy się w miarę naszych możliwości pomagać innym osobom, które potrzebują czasami wsparcia w wykarmieniu czy leczeniu swoich kotów.
Dokarmiamy koty wolnożyjące, stawiam im budy, udostępniliśmy własną piwnicę, w której mają zawsze jedzenie i ciepłe, bezpieczne schronienie.
Cztery lata temu założyliśmy i do tej pory prowadzimy stronkę adopcyjną " Przygarnij Zwierzaka" , aby chociaż w ten sposób pomóc zwierzakom w całej Polsce.
Umieszczanie ogłoszeń jest całkowicie bezpłatne i mam nadzieję, że już trochę zwierzaków znalazło dzięki naszej stronce domy.
W naszym mieszkaniu przebywały różne koty potrzebujące pomocy, koty bezdomne, porzucone, chore, przeganiane przez ludzi, niechciane, koty niczyje. U nas zawsze mają choćby namiastkę domu, mogą poczuć się bezpiecznie, zawsze czeka na nie pełna miseczka i zawsze mogą liczyć na ręce chętne do głaskania.
Czasem bywają bardzo ciężkie dni, lecz najgorsze są te, kiedy to przegrywa się walkę z ciężką chorobą, walkę o życie kochanego kociaka. Takie chwile nie ominęły również nas i kotków, które odeszły za Tęczowy Most.
Jednak te kotki na zawsze pozostają w pamięci i w sercu.
Na szczęście, więcej jest powodów do radości, kiedy kotki zdrowieją, kiedy są radosne i szczęśliwe, kiedy znajdują dobre domy. Każda adopcja jest wielkim przeżyciem, kiedy to radość ze znalezienia domu, miesza się z żalem rozstania z kotkiem, z którym przecież tak wiele nas łączy.
Ku pamięci tych które odeszły Za TM [*][*][*]. Byłyście takie dzielne, lecz przegraliśmy wspólną walkę o życie. Nigdy was nie zapomnę, mam nadzieję, ze kiedyś się spotkamy i będziemy razem szczęśliwi. A tak chciałam dać wam wszystko co najlepsze.
Felix - zaawansowana białaczka. Był dorosłym kocurem, żył u mnie króciutko, ale był kochany chociaż w ostatnie dni jego życia.

Daszeńka - zabieg sterylizacji i narkoza obudziły w niej ukrytą śmiertelną chorobę.

Urwisek - bezdomny kociak - zarobaczenie, nic nie pomogło, lekarze walczyli o jego życie, niestety

Czwórka rodzeństwa maluszków z działki - panleukopenia i kk. Umierały na moich rękach jedno po drugim. Nie pomogły nawet transfuzje krwi.
Rupercik

Tusieńka

Tosieńka

Kropeczka

Myszeńka - półroczna śliczna koteńka również z działek - panleukopenia

Kubuś - chory, bezdomny kocurek, niestety białaczka

Szarusia Klarcia - kotka z działek, po wielokrotnych zapaleniach płuc na działkach. Już było dobrze, brała leki, lecz dostała ataku padaczki którego nie dało się opanować. Po całonocnej walce lekarzy z nieustającymi napadami padaczki, musiałam podjąć tą okropną decyzję. Nie było ratunku dla niej.


Tosiek - zm. 24.06.2012. Przewlekle chory na nerki. Już nie mogłam dłużej odwlekać tej okrutnej decyzji. Jego organizm był wycieńczony chorobą, nie jadł, nie pił, nie miał siły chodzić.

Dwie maleńkie koteczki - zm. 14 i 15. 09. 2012. Z trójki rodzeństwa, tylko jeden zdołał pokonać wirusa, który zabił jego siostry. Koteczki umierały jedna po drugiej, to był dla mnie szok. Do tej pory nie mogę zrozumieć, czemu takie maleństwa tak krótko żyły, czemu tak cierpiały, czemu, czemu ???????

Marcelek - zm. 30.10. 2012. Ostra postać FIP. Znaleziony u mnie w piwnicy, trzy dni był u mnie. Miał zaledwie roczek. Odszedł cichutko, zostawił pustkę i niespełnioną nadzieję na podarowanie mu dobrego życia.

Tigrunia - zm. 04.12.2012. Koteńka z działek, miała ok 5 miesięcy. Króciutko cieszyła się domem i miłością. Miała bardzo troskliwą opiekę, mogła mieć dużo więcej, lecz nie przeznaczone jej było długie życie. Wirus panleukopenii zabrał Tigrunię.

Frotunia - zm. 10.12.2012. malutka 4 miesięczna ślicznota. Białaczka znowu zebrała okrutne żniwo. Maleńka tak dzielnie walczyła, niestety, przegrała.
Przyszła z działek, miała już wszystko, zaledwie miesiąc cieszyła się domem. Kochana i taka radosna, musiała odejść. Teraz razem z Tigrunią są w niebie.

A wszystko zaczęło się od Boni. Bonia to moja pierwsza koteczka, którą przygarnęłam 7 lat temu. Była dzieckiem bezdomnej kotki, którą dokarmiałam pod budynkiem gdzie pracowałam. Pewnego dnia jej mama zginęła i dwa 3 tygodniowe kociaki zostały osierocone. Siostrzyczka znalazła inny domek, Bonia zamieszkała w moim. I to był mój pierwszy błąd. Do tej pory żałuję, że nie zabrałam obu.
Boniusia z siostrą

Boniusia

Bonia rosła, pomagała jak mogła, nawet podczas remontu

Zaprzyjaźniła się z moim psem i bardzo chciała z żółwiami


Od tego czasu popatrzałam inaczej na życie kotów wolnożyjących. To nie tylko śliczne kociaki, które biegają po osiedlach, to często ogrom nieszczęścia i tragedii. To choroby, głód, bezdomność i okrutne taktowanie przez niektórych tzw. ludzi.
Więc przybywało kotów w moim domu. Ile ich było, tego nie zliczę, ratowałam wszystkie, jakie znalazły się w obrębie mojego wzroku, wszystkie, które potrzebowały pomocy człowieka. Przykre są zawsze chwile, kiedy oddaję koty do adopcji. Bardzo związuję się z nimi uczuciowo, rozstanie jest jednak konieczne, aby pomóc kolejnym kotom.
Przedstawię jeszcze tylko kotki, które obecnie przebywają w moim mieszkaniu.
Boniusia


Zuzia - kotka ze zlikwidowanej huty. Była bardzo wystraszona, dopiero po dwóch latach pobytu u nas dała się pogłaskać.

Filemonka - kotka z podwórka, odtrącona przez matkę, kiedy była malutka. Teraz gosposia w mieszkaniu, zawsze pierwsza wita gości.


Ogonek - pozostawiony bez opieki kocurek z portierni, kiedy obiekt został sprzedany. Ogonek znalazł wspaniały domek


Marcysia - kotka z huty, znalazła u mnie schronienie i w mojej szafie powiła trójkę ślicznych chłopaków, którzy już znaleźli domy.
Szukam jej spokojnego, dobrego domu. Jest delikatna i trochę płochliwa.


Inka i Apacz - zabrane z tej samej huty co Marcysia. Tam są tragiczne warunki dla kotów, to przedsionek piekła. Niestety, to troszkę dzikuski, żyją swoim życiem, są nierozałączni.
Dla nich również szukam domu, tylko razem, wyrozumiałego i opiekuńczego.



Tosiek - mój słodki nerkowiec. Przybłąkał się jesienią zeszłego roku pod moją pracę. Był bardzo chory, wyleczyłam go, ma już dom u mnie do końca swojego, podejrzewam już niedługiego życia. Oby został z nami jak najdłużej.


Mój najsłodszy Baronik. Jedyny z kotów, które przyszły z działek z panleukopenią, który przeżył i teraz może być dawcą krwi dla innego chorego kotka.
Był moment, kiedy jego życie wisiało na cienkim włosku, ale chłopak miał silną wolę życia i udało się. Jest wiecznym smarkiem, to mu pozostało po tej okrutnej chorobie. A miał w czasie choroby żółtaczkę, kk, uszkodzoną wątrobę, zapalenie płuc, ciężko chorował.
Jest najwdzięczniejszym z moich kotów, kocha wszystkich i jego wszyscy kochają.


Pysia - kotka również z działek, jako jedna nie zachorowała wtedy na panleukopenię, kiedy piątka z nich tak ciężko chorowała.



I ostatnie moje słodziaki - Mizia i Mamba. niestety, stwierdzono u nich białaczkę. Kotki przyszły do mnie z bazy samochodowej. Mamba w tragicznym stanie, ma załamaną łapkę w 3 miejscach, już krzywo zrośniętą i urwany ogonek. Zimą szukała podobno ciepłego schronienia pod maską samochodu i uległa wypadkowi. Za to jest niesamowicie wdzięczną i radosną kotką. Mizia miała tylko koci katar. Jednak obie są bardzo chore, leczę je interferonem kocim.
Miziunia


Mambusia

