Odpowiem zbiorczo bez cytowania...
- Tak, z Jaworzna.
-Nie mam możliwości karmić osobno. Te obce koty po części stają się moimi. Zajmuje się nimi jak własnymi, co da oddzielenie jeśli moje pójdą za tamtymi a tamte przyjdą? Odganiać je? Rano zawsze jest rytuał - ktoś podchodzi do miejsc, gdzie są nasze koty. Słychać łomot. Trzy-cztery koty wylatują jak strzały, które zamierzają zatrzymać się chyba kilometr dalej. Po chwili zwiewa jeszcze jakiś, już spokojniej, i najczęściej zatrzymuje się parę metrów dalej, i patrzy. Czy to żarełko, czy kolejna sesja fotograficzna? Bo jak przyniosła karmę to ok, ale jak znowu kolejna osoba prosiła o AKTUALNE zdjęcia kociąt, mimo że poprzednie zdjęcia mają dwa dni, to lepiej sobie pójść. Podchodzi się do kocich budek. Lepiej nie wkładać do środka łapy, bo coś może użreć, jak któryś dzikus nie zdążył zwiać. Z dziury wyskakują kocięta. Kocięta to PEŁNY SOCJAL, mizianie, przytulanie, bo a nóż ktoś weźmie. Później zerknięcie do środka - nasze koty najczęściej są, chyba że poszły na poranny spacer. Ale prócz nich jest jeszcze kłąb kociego futra. Cóż... Gdy podstawialiśmy im alternatywy, i tak mówiły NIE, i spały na kupie. Zresztą alternatywy, czyli kolejna budka i legowiska stoją obok tej najczęściej używanej. Jakiś kot może spał w nich raz...
Staramy się by sąsiedzi uważali nas za wariatów, którzy z własnej woli chcą mieć tyle kotów. A dlaczego? Bo tych z "nowych domów" nic nie rusza, oni się nie interesują. Ale starzy mieszkańcy... o oni tak. Pomysłów nie brakuje im nigdy. Strzelba na koty i po sprawie - mówi starsza prawie 100 letnia staruszka. Ona jak miała te ileśdziesiąt lat, i nie mogła się zajmować kotami, poprosiła leśniczego i... i od czasu tej opowieści mimo, ze jesteśmy sąsiadami "przez płot" ograniczyłam się do kilkakrotnego powiedzenia "dzień dobry", bo jednak wypada. A jeśli mnie nie widzi, to wycofuje się, by nawet tego nie mówić. Dla nich jeszcze kot czyjś jest nie do ruszenia. Więc, nie oddzielamy kotów. Ba, bywało ze ostentacyjnie brałam na ręce kota, który prawie odgryzł w dawnych czasach rękę sąsiada - po to by pokazać, że to nie dzikus, że już 100% oswojony

.
-Do schroniska dzwoniliśmy jakiś czas temu, tj. nie że rok, ale kilka dni/tygodni. Zapytano nas o miasto z którego jesteśmy, i dowiedzieliśmy się jedynie że "Mysłowice mają z nami podpisany kontrakt na przyjęcie 4 zwierząt" - i nie wiem nawet czy nie jedynie psów a nie kotów.
O, poszukałam i znalazłam nawet:
http://jaworzno.naszemiasto.pl/artykul/ ... ,id,t.html Stan - czyli 4 zwierzeta - się nie zmienił, schroniska jak nie było tak nie ma, edukacji zresztą też nie... bo, skąd u nas pojawiają się koty, które od razu podejdą do reki? Jedna z bezdomniaków podeszła kiedyś do mnie od tył, gdy robiłam coś w ogródku, i pomyliłam ją z jednym z naszych kotów. Dopiero futro, bardziej suche i szorstkie... i ła!, ja głaszczę kota obcego, w dodatku chude to-to jak szkielet.
-Opłacenie sterylki - właśnie to chcemy zrobić. Nie na raz, nie wszystkie w tym samym czasie. Po kolei. Dlatego pytam nie tylko o bezpłatną, ale o tańszą. Znajomi - niestety jedynie internetowi - mają kotkę w Olkuszu. Tam płacili jakieś 80-90 zł za kotkę, i 60 za kocurka (kociaki od nas brane z miotu jesiennego). Ale dojazd w te i nazad, i później by odebrać te koty i z nimi wrócić... wychodzi na to samo. Nie znam wszystkich możliwych weterynarzy swoim mieście, być może ktoś wie, gdzie można to zrobić taniej. Stąd także ten temat. Nie chciałabym tez dać kota do "rzeźnika" - a i o takim wecie wiem i unikam go, mimo że u niego sterylka to 100 jak bez niczego, 110 z aborcją. Do psów jest świetny, fakt i jego podejście do nich i poświęcenie podziwiam. Jednak z racji na radykalne poglądy pod względem radzenia sobie z bezdomnością kotów, nawet własnych tam nie wozimy nawet na szczepienia.
-Co do zbiórki. Raz, że nie wiem jak to zrobić, ale to mała rzecz. Po drugie, jestem jakoś przeciwna temu, może to dziwne trochę ale... należę do osób, które pali w kieszeni wzięty z ulicy grosz. Mam tysiąc grzechów na sumieniu, ale nigdy nie wzięłam nic cudzego, i posądzenie o to boli mnie bardziej niż przypalenie ogniem. W tego typu akcji, zawsze mogą być wątpliwości. A co jeśli nie przedstawi rachunków? A może nieuczciwa? Kot miałbyć sterylizowany 2 tygodnie temu wcześniej, a jeszcze nie jest (bo, na przykład kotka z uporem nie dawała się przez kilka dni pochwycić, a później musiałam wyjechać na studia). W dodatku, to gmina powinna być odpowiedzialna za to, przynajmniej częściowo. Także my jesteśmy odpowiedzialni, bo to my je oswoiliśmy. Proszenie kogoś o cokolwiek, to najgorsza ostateczność, na razie przecież nie ma pewności, czy nie uda się tego obejść. Bo, może się uda? Może jest jakiś przepis, o którym urzędnicy nie wiedzą że nie jest martwy, i który zobowiazuje do chociażby częściowego współfinansowania sterylek.
...swoją drogą, przy jednej z wizyt w urzędzie, padły słowa które hm... "to 'wiejskie', dzikie koty? Ale sterylizuje, ich się nie sterylizuje! One przecież same... no, chyba że koty na osiedlach blokowych " *dodane z zastanowieniem*. Nastepnym razem pójdę z kimś kto poda te koty jako "z jego osiedla blokowego" ale czy to coś da? Jak ta pani nawet nie wiedziała, gdzie powinniśmy iść szukać dalszych informacji. (wiem, że sama mogła nie wiedziec, ale mogła przynajmniej doradzić gdzie iść z tym!).
Tu dochodzi jeszcze do tego, że nikt nie myśli, że kot który ma w okolicy lasek czy łączkę, tak samo jest bezdomny jak kot który ma beton i stal. Czasami nawet bardziej, bo mniej jest chętnych, by go dokarmić i stworzyć schronienie na zimę. "Poradzi sobie albo padnie".