Miki był kotem bezdomnym, mieszkał przy ruchliwej ulicy. Kiedyś przypadkowo przechodziłam tamtędy i zobaczłam biedaka. Stan kota był tragiczny, uszy i głowa całe w ranach, ubytki futra na szyi, był głodny, brudny, jakiś taki przykurczony i cały czas miauczał. Dałam mu chrupki, które miałam przy sobie, zjadł natychmiast, ale nie dał podejść do siebie. Jeździłam tam potem kilka razy i wspólnie z koleżanką karmiłyśmy go, kot był nieufny, ale w końcu udało się go złapać nawet bez klatki.
Okazało się, że uszy wyżarte przez świerzba, rany na głowie na szczęście też od mega świerzba, bo bałam się, że to coś gorszego, był też bardzo zabiedzony.
Miki to młody kocurek, ma ok.1 - 1,5 roku. Teraz jest już zdrowy, wykastrowany, testy FeLV i FIV ujemne
, czysty i piękny. Jest u mnie już prawie miesiąc i właściwie mógłby szukać swojego domu, ale niestety Mikuś przeżył na tej ulicy chyba dużo złego, bo boi się człowieka. Wzięty na ręce wprost zamiera z przerażenia, kuli się, uszy kładzie, oczy jak pięciozłotówki, przy każdym głasku uchyla się jak przed ciosem. Na początku siedział długo za łóżkiem, teraz już wychodzi, spaceruje po całym mieszkaniu, bardzo ładnie załapał kuwetę, koty uwielbia, tylko ten strach przed człowiekiem...Nawet myślałam, że po wyleczeniu wróci w stare miejsce bytowania, ale co, wystawię go znowu na ulicę???
Może jakieś rady, jak przekonać takiego strachulca, że człowiek nie musi być zły? Jest szansa?
Oto Miki (Mikołaj, takie imię dostał od ulicy, na której mieszkał) w pierwszych dniach pobytu u mnie





i jak widać, nie jest aż tak źle...ale za chwilę Miki znowu zapomina, że człowiek nie musi być zły. 




















