Zabraliśmy ich w sobotę 10.03 z Koterii, gdzie trafili przywiezieni z grupą kocich współtowarzyszy przez AnielkęG(
viewtopic.php?f=1&t=139739). Nie wiemy, co spotkało ich do tej pory, ale tak potwornie bojących się człowieka kotów jeszcze nie mieliśmy. Przerażenie w czystej postaci - na szczęście bez agresji. Do tego kiepski stan fizyczny - szczególnie jeden z nich jest straszliwie wychudzony. W końcu 2400 g i 3200 g to raczej nie jest normalna waga dla dorosłych kocurów
. Byli też straszliwie brudni i śmierdzący - teraz powoli, po przetarciu na mokro, sami zaczynają na szczęście się domywać
.
Ale po kolei:
Oto Mickey - czyli po prostu
MIKI - rudy szkieletorek z białymi (chłe chłe) znaczeniami.
Mniej nieufny, ale na początku znacznie bardziej osłabiony. Był przerażonym, zastygłym w kamiennym bezruchu nieszczęściem. Tak, jak się go zostawiło skulonego w kąciku, tak leżał parę godzin i nawet nie drgnął. Nie chciało mu się nawet bronić przed dotykiem. Fatalnie zniósł odrobaczenie, które dostał w dniu wydania z Koterii - przez trzy dni lało się z niego obustronnie krwistą mazią z wijącymi się żywymi glistami - bałam się, czy przy swoim wyniszczeniu i wychudzeniu to przetrwa.
Nie chciał też na początku jeść - miałam wrażenie, że się poddał. Ale najgorsze już za nami
. Przestało go czyścić, nie pojawiają się już robaki w kupie - za dwa tygodnie zrobimy badanie kału i sprawdzimy, czy rzeczywiście opuściły go całkowicie... Miki zaczął się myć i interesować otoczeniem:
Apetyt w tej chwili ogromny, pojawiła się też chęć do zabawy i pierwsze oznaki miziastości!!! Miki wyraźnie ożywia się na widok człowieka (łudzę się, że nie tylko z powodu michy
), zaczyna gadać, mruczeć i nawet... ugniatać???
Mikiemu przynajmniej można zrobić zdjęcia - normalnie funkcjonuje po wejściu przez nas do pokoju, gorzej nadal z drugim artystą...
Mortimer - czyli ofkors
MORTI - biały (w przyszłości) w rude plamy, "grubasek"
- kwintesencja panicznego strachu
. Pierwsze trzy dni przesiedział na szafie, nie schodząc chyba nawet na sikanie
. Ściągnięty stamtąd zaczął się aż hiperwentylować - dyszał jak lokomotywa i trząsł się cały. U weta okazało się, że ma początki infekcji przeziębieniowej, więc dostaje antybiotyk. Ale poza tym jest w niezłej kondycji fizycznej.
Teraz już przynajmniej nie chowa się na szafie - wystarczy kącik za sofą... - ale w ten sposób można go głaskać, brać na ręce, przytulać. Nadal niestety przy pierwszej okazji zwiewa z rąk - ale już bez takiej paniki.
Na tym zdjęciu widać, jaki Morti jest jeszcze brudny - kiedyś wybieleje!
Chłopaki są młodymi kocurkami - mają ok. roku. Jak ich odkarmimy, przekonamy do ludzkich rąk, doleczymy, doczyścimy - będziemy ogłaszać i szukać im domu. Będą z nich jeszcze koty!!!!!!