Hej, witajcie. Piszę tutaj, ponieważ czuję, ze brak już osób, które chciałby mnie słuchać, o moim smutku i bólu.
Odszedł mój pingwinek.
Ja mam 23 lata, a ona była ze mną od 4 roku mojego życia. Pamiętam jak wracaliśmy z nią do domu, z domku jakiejś cioci na wsi, która uratowała ją przed utopieniem i w samochodzie stwierdziłam, że będzie nazywała się tak jak ja na drugie imię - Zuzia.
Nie pamiętam, nie znam życia bez niej. Była ze mną zawsze, była kochana, wierna, mądra, piękna, malutka, drobna, czyściutka, zawsze pachniała mi mleczkiem.
Była moim przyjacielem, umiała wyczuć mój smutek, gdy płakałam przychodziła i pocieszała. Gdy zmieniłam mieszkanie w wieku 20 lat nie wyobrażałam sobie, żebym miała ją zostawić w domu. I choć zapewne zafundowałam jej wiele stresu, to szybko się przyzwyczaiła do nowego miejsca. Tu miała dobrze, tu się otworzyła na mnie, tu poczuła się chyba najbezpieczniej, gdyż w domu zawsze były inne zwierzęta. Miała taras po którym biegała, miała ciszę, a każdy kącik był tylko jej.
Nie będę opisywać jak odeszła, bo to bardzo bolesne. Ale to było tak nagle i tak szybko... Godzinę, może dwie przed całym tym koszmarem, który trwał dwa dni lizała jeszcze śmietanę z miseczki, w której jadłam truskawki, a jak położyłam się i uczyłam od egzaminu, to wskoczyła na mnie, patrzyła w oczy i mruczała...
Nie mogę zrozumieć, dlaczego... Myślałam, że będzie zawsze, nigdy nie chorowała... Ja naprawdę myślałam, że ona będzie zawsze... Ona najlepiej wiedziała, co ja przeżyłam, co musiałam przejść w życiu, wiedziała to jak nikt inny...
Kocham jej czarny nosek, jej miękkie i pachnące biało-czarne futerko, jej słodziutkie łapki w łatki, różowo-czarne poduszeczki, zielone, wierne oczy, malutki, słodki pyszczek, łaskoczące mnie w policzki wąsy, i brzuszek, który uwielbiałam głaskać i całować...
Śpi bezpieczna na naszej działce, na której niedługo postawimy dom.
Pod brzozą. Tak biało czarną jak ona.
Pęka mi serce, tak bardzo za nią tęsknię.
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/pel ... ffa2a.html