Poza moimi domowymi kotami (5) na moim balkonie mieszkają dwa ok 2-letnie kocury. Zeszłą zimę dokarmiałam je przy sąsiednim bloku(tam się urodziły), ale po moich awanturach z lokatorami nakłoniłam ich do przeprowadzki(koty nie lokatorów ). Przezimowały w budkach na balkonie, który ma zejście do naszego ogródka(parter). Dostałam dwa bezpłatne talony na kastracje. Rudziak został przedwczoraj wykastrowany. Zafundowałam mu dodatkowo Strongholda. Nie miałam klatki, więc siedział w pokoju syna w dużym transporterku. Był tak grzeczny, że nawet nie pisnął, kocyk zostawił jak wyprasowany, zjadł wszystko grzecznie w kontenerku, nawet kropeczki brudku w kontenerku nie zrobił.
Już wrócił "do siebie" jakby nigdy nic.
Ale mam problem z drugim- Łaciatkiem. Obserwuję go i widzę, że nie jest chyba zdrowy. Tzn. nie jest to koci katar- oczy zdrowe, żadnej wydzieliny z nosa. Ale jest jakiś słaby, jakby obolały, boki ma zapadnięte(apetyt ma dość dobry), jakiś taki sztywny, zanim się rozrusza-kuleje, poza tym nigdzie się prawie z balkonu nie rusza- do ogródka załatwić się i z powrotem. Dzięki temu futerko ma schludniejsze niż Rudziak, który się włóczy po okolicy i znika na cały dzień lub noc. Na pierwszy rzut oka- z Łaciatkiem wszystko w porządku, ale ja "czuję", że coś z nim nie tak.
Nie jest na tyle ufny, zeby wleźć do kontenerka i dac się bez problemu zbadać i leczyć. Rudziaka też musiałam w pułapkę zwabić.
Dyskutowaliśmy wczoraj z TZ czy łapać i kastrować Łaciatka. Ten wyznaczony z talonu obligatoryjny wet sie nie patyczkuje z bezdomnym kotem-rachu ciachu , 5 min i zabieraliśmy Rudziaka jak szmatkę do domu. Ale jeśli Łaciatkowi coś jest-to może się nie obudzić. U tego weta nie ma stacjonarnego leczenia, żeby go wsadzić w klatkę i obserwować, zdiagnozować.
Nie ma też mowy, żebym go łapała i ganiała do mojego pobliskiego weta co parę dni.
Ponieważ TZ złapał niespodziewane zamówienie, wpadnie pare zł to pomyślałam, żeby znaleźć lecznicę gdzie mają doświadczenie w "obsłudze" dziczków. Czy ktoś w Warszawie zna taką- niedrogą -gdzie bezdomnego traktują jak pełnowartościowego kota, leczą stacjonarnie?
Boję się, że to białaczka.