Nowy etap życia naszej rodzinki.
Wrócę jeszcze do rozmowy przed-adopcyjnej. Okazało się, że jest to sprawa całkiem przyjemna. Poznaliśmy nawzajem nasze oczekiwania i podejście do zwierzaków. Marta okazała się bardzo wyrozumiała i cierpliwa. A o mały włos do wizyty wcale by nie doszło. Jak na złość tego właśnie dnia popsuł się nam zamek w drzwiach i Marta musiała przeczekać na klatce naszą drobną walkę z nim. Dziękujemy za cierpliwość!
Wiele osób obawia się tej wizyty i wywiadu przed adopcją. Wiem od znajomych, że mają opory przed „wypytywaniem”, ciekawskim zaglądaniem w kąty mieszkania. A to wcale nie tak. W naszym przypadku była to przyjemna rozmowa przy herbatce. Marta wybaczyła nam nawet niezabezpieczone jeszcze okna i balkon. Kotki nie mają do nich dostępu, a wszystko zostanie załatwione w odpowiednim czasie. Sami chcemy by nasze zwierzaki były bezpieczne i zdrowe.
Idąc dalej. Dzień adopcji. Nim przyjechała Marta z Genią TŻ poszedł „wyszaleć” suńki. Po powrocie zostały zamknięte w jednym pokoju. Brawka zajrzała do transporterka wiedziona swoim zawsze ciekawskim noskiem. Nie była chyba zachwycona tym, co zobaczyła, ale też nie była bardzo zdegustowana. Po wypuszczeniu maleńkiej na wolność, fuknęła kilka razy i obserwowała ją z zaciekawieniem z niewielkiego dystansu. Widać było, że odrobinkę się boi. Mała nie zwracała na nią uwagi, zwiedzała salon, wąchała wszystkie kąty i bawiła się wędką z Martą. Genia na zdjęciach sprawiała wrażenie koteczki większej niż w rzeczywistości – naszym oczom ukazała się maleńka, krucha kuleczka. Wkrótce też wet ocenił ją, jako młodszą niż się wydawało wcześniej. Przypuszczamy, że gdy do nas przyjechała miała około 2 miesięcy.
Podczas pobytu Marty u nas, Brawcia zachowywała się całkiem poprawnie. Być może oczekiwała, że to małe dziwne coś opuści jej dom wraz z gościem? Coś w tym musi być.
Kiedy zostaliśmy sami postanowiliśmy powolutku zapoznać kicię z jedną z suniek. Takiej reakcji się nie spodziewaliśmy. Chociaż Genia dobrze znała różne psy, to wstąpił w nią szatan. Była przerażona i wściekła, mimo, że pies nie był nawet blisko. Skończyło się kilkoma „sznytami” na moich przedramionach, szyi i twarzy. Szybko znikły.
Trzeba było powtórzyć „procedurę”. Mała dostała swoją kuwetkę i oddzielne miseczki i zamieszkała w pokoju, w którym przygodę z naszym mieszkaniem zaczynała Brawurka. Nie powiem, by Brawcia była tym zachwycona. Genia bardziej niż ona chciała wyjść na mieszkanie, buntowała się strasznie. Szkoda nam jej było. Troszkę ją zestresowaliśmy obcinaniem pazurków, ale niestety była to konieczność, jeśli mieliśmy jakoś nad nią pracować. Jeśli Brawurka warczała jak owczarek, to w maleńkim ciałku Geni krył się tygrys.
Suńkom ciężko szło zrozumienie, dlaczego ten kotek ich nie lubi. Łatwo zapomniały o trudnych początkach z Brawusią. Nowa koteczka nie reagowała na swoje imię, więc TŻ-towi zamarzyło się przechrzczenie jej. Została Gają. Chyba nadał jej to imię w złą godzinę – ale o tym za chwilę.
Stosunki z Brawurką lekko się pogorszyły, ale mimo wszystko były obiecujące. Gaja ignorowała koteczkę, a Brawcia troszkę powarkiwała i syczała. Przy okazji okazało się, że Gaja miauczy prawie bezdźwięcznie. Dotąd rzadko kiedy słychać ją z drugiego pokoju. No, chyba, że akurat mają jakieś przepychanki z Bra.
Brawcia była zła, obrażona, zazdrosna. Poświęcaliśmy jej więcej czasu niż maluszkowi. Dopieszczaliśmy, pozwalaliśmy kraść zabawki małej. Brawcia przez ten czas jeszcze mocniej zintegrowała się z suczkami. Zuzia była zachwycona maleństwem i bardzo chciała się nim zaopiekować, toteż trzeba było je mieć stale pod kontrolą. A Ghana zawiązała koalicję anty-nowo-kocią z Brawurką. Razem spały, razem odstraszały maluszka. Obawialiśmy się, czy odzyskamy naszą dawną Brunię.
W między czasie okazało się, że Gajeczka ma koci katar, że szczepionka okazała się nie skuteczna. Do tego doszła biegunka. Wdrożyliśmy leczenie i wszystkie zalecenia wetów. Mała przechodziła chorobę lekko i nie brakowało jej zapału do łapkoczynów wobec psów. Przestała też ignorować Brawurkę i dla odmiany odwdzięczała się warczeniem i pluciem. Wiadomo integracja ma swoje uroki. Byliśmy dumni z każdej zaliczonej kuwetki. Zuzia swoją miłość musiała wykorzystywać do wylizywania od czubków uszu, po koniuszek ogona Brawuni. Gaja nie życzyła sobie żadnych kontaktów z psami. Za to z człowiekiem – aż za bardzo.
Gaja to chodzące mruczadełko. Strasznie lubi dawać buziaczki, okropnie szorstkim jęzorem wylizuje okolice nosa i oczu, oraz szyję. Ślini nas przy tym koszmarnie. Pcha się ciągle na kolana nie zaważając na okoliczności. Równie „intensywna” jest chyba tylko przy jedzeniu. Ma się wrażenie, że i jedzenie i człowieka chciałaby pochłonąć całą sobą.
Ponieważ mała nie mogła stale swobodnie wędrować po mieszkaniu stosowaliśmy system otwierania i zamykania pokoi ze zwierzakami po różnych stronach drzwi. Coś na wzór filmu „Oni” z Nicol Kidman, tylko u nas wszyscy żywi – nadal. Czasem też któreś z nas spało w komfortowych warunkach na podłodze „kociego” pokoju. Z kotem biegającym po ludziu. Czy kota można oskarżyć o molestowanie? Bo jak inaczej określić jęzor w uchu człowieka o 4 nad ranem? Nota bene – „koci” pokój był niegdyś pokojem psim – miejscem, gdzie suczki miały swój mały azyl. O dziwo łatwo się pogodziły z jego utratą.
Gaja wcinała za pięć kotów, marudziła, że nie śpi z nami w łóżku jak cała reszta i rosła jak szalona. Stopniowo pozwalała się obwąchać większej suni. Nawiązywała też relacje z Brawurką. Ograniczała łapoczyny do niezbędnego minimum. Wraz z kolejnymi dawkami antybiotyku coraz mocniej dawała nam popalić. Zdrowiała. Zaczęła też udowadniać, że to jej domek! Obsiusiała ulubione miejsca Brawy, odebrała zagrabione zabawki, wpychała się przed nos do misek kocich i psich. Tak, psich również! Kiedy ekscytacja naszych suniek opadła daliśmy zwierzakom większe pole do kontaktów pod stałym nadzorem.
Co z tego wyszło? Dodam za chwilę, bo teraz mam wezwanie na pilny spacer.
Dziękuję wszystkim miłym gościom za odwiedziny.
Marto, tak to już całkiem duża pannica. Na etapie kota-patyczaka.
A taka była jak do nas przyjechała:
