
Oto 8-letniej terrorystka, która kilka lat temu była dla nas ciężkim orzechem do zgryzienia...Jako roczna kotka dostała napadu szału podczas sprzątania kuwety (siostra lekkomyślnie przegoniła kotkę ze świeżo umytej kuwety, by nasypać tam żwirku, a kotka właśnie zaczęła się załatwiać. Przypuszczam, że poczuła się zagrożona) i nieomal doprowadziła do trwałego okaleczenia mojej siostry. Kot bez żadnych ostrzeżeń w jednej chwili nastroszył się i z wrzaskiem rzucił się na moją siostrę. Pokaleczył jej wtedy mocno nogi, dwoma susami dostał się do piersi i twarzy. Zrzucony powracał i niezmordowanie próbował dokończyć dzieła. Wyglądało to tak, jakby kotka chciała zabić, zagryźć, zadrapać, jakby walczyła o życie, a przecież nikt jej nic złego nigdy nie zrobił… Atak powtórzył się, a po nim następne - w najmniej spodziewanych momentach. Trwały czasem pół godziny, czasem godzinę. Po atakach, kiedy ochłonęła, zamieniała się w grzecznego kota. I potem znowu, zupełnie niezrozumiale, atakowała jak wściekła. Nie mogliśmy dociec przyczyny. Ataki następowały najczęściej w pokoju, w którym stała kuweta, a który był jej azylem (najczęściej w nim przebywała). Eskalacja następowała, kiedy zaatakowana osoba się broniła. Przestaliśmy się czuć bezpiecznie we własnym domu.
Rodzice zaczęli rozważać uśpienie kota. Zapowiedziałam, że bez walki się nie poddam. Przeczytałam wtedy WSZYSTKO na temat wścieklizny i agresji u kotów. Wet twierdził, że kot jest zdrowy. Sugerował sterylizację, ale bez gwarancji, że po zabiegu zachowanie kotki się zmieni. Nie wiem czemu do wtedy odwlekaliśmy sterylkę… Chyba byliśmy trochę ciemni. Może się baliśmy jak każdej interwencji chirurgicznej – a nuż się kot nie obudzi… Ale wysłaliśmy kotkę na zabieg i faktycznie, po zabiegu agresywne zachowania zaczęły stopniowo zanikać. Nie od razu, ale po kilku miesiącach zaczęliśmy zauważać, że ataków jest mniej i mają łagodniejszy przebieg. Cała rodzina poza tym pracowała nad kotem i starała się zrobić wszystko, żeby nie czuł zagrożenia z naszej strony. Wprowadziliśmy rutynę: stałe pory karmienia, żadnych zmian w otoczeniu, spokojne przemawianie do „pacjentki” i dużo zabawy, coby kota "rozładować". Zostało z tamtego trudnego okresu kilka rzeczy: do dziś Flika broni dostępu do kuwety (sprzątam za zamkniętymi drzwiami), czasem drapie i syczy kiedy ktoś macha nad nią rękami lub podaje coś, nadal zdarza się sporadyczna agresja przeniesiona: coś upada na podłogę i robi hałas. Podnoszę - kot atakuje drapiąc. Jednak różnica pomiędzy atakami dziś i wtedy jest kolosalna, mniej więcej taka jak między wojną a pobiciem w ciemnym zaułku.
Flika jest słodką kotą, malutką jak na osiem lat, i nadal żywiołową. Wprawdzie dużo śpi (najchętniej na kolanach, milutkich kocach lub stercie świeżego prania), ale nadal chętnie się bawi, skacze i urządza gonitwy jak sobie podje. Nawet umie „paczeć”. Spójrzcie na zdjęcia i powiedzcie mi, czy uwierzylibyście, że to zwierzę urządziło nam w domu piekło?
Kilka dni temu na jakiejś stronie przeczytałam nieomal identyczną historię. Właścicielka kotki niestety nie wyrobiła psychicznie i uśpiła ją. Obawiała się o życie, swoje i rodziny, znajomych.. Nie zdążyłam z dobrą radą - wszystko działo się w 2008 roku. Takie historie się zdarzają... Nasza jest szczęśliwa.
Upubliczniłam tę historię, żeby ludzie, którym trafi się kot-terrorysta, nie poddawali się. Powalczcie o niego! O własne dziecko byście walczyli, prawda? My wygraliśmy, Wam też może się udać.