

viewtopic.php?f=1&t=122206
czyli pora na ciąg dalszy w nowym wątku.
Znów zacznę od przedstawienia moich własnych kotów:
Moje życie z kotami rozpoczęło się ponad 9 lat temu. Jak większości z nas, forumowiczów - pełne błędów i wypaczeń. Moja pierwsza koteńka ma szczęście (albo to ja mam szczęście), przeżyła moje wszelkie głupstwa uprzedniej psiary i kocha mnie do szaleństwa.

Czyli mój kot numer 1 - Ziuteczka:

Półtora roku później dojrzałam do zorganizowania jedynaczce towarzystwa i kupiłam (sic!) kota. Z hodowli. Wtedy podobno jeszcze w miarę przyzwoitej. Ale skoro rodowód nie był mi do niczego potrzebny itd itp. Więc mam kota w typie rasy tonkijskiej. Kot numer 2 - Rudy vel Dayton:


A później znalazłam miau.pl.



Ta trójka wyprowadziła się ze mną z Warszawy i uznałam, że to absolutnie optymalna ilość kotów w moim domu. O naiwności! Wracałam późną nocą w jakiejś łapanki i na środku ciemnej jezdni leżał jakiś dziwny kształt. Okazał się być kotem potrąconym przez samochód i bez ruchu czekającym na dobicie. Zgarnęłam do wozu, dowiozłam do lecznicy dyżurującej w nocy, a po drodze obiecałam, że jak nie umrze, to nie będę mu nawet szukać domu. Słowo się rzekło, Farciarz uznał, że sprawdzi czy dotrzymuję obietnic. Ma "jedno oczko bardziej", pourazową padaczkę, ale nikt tak ładnie nie umie dawać buziaków na "dzień dobry" jak on.



Ostatnia rezydentka Baśka to znalezisko z mojego osiedlowego śmietnika. Miała może ze 2 miesiące, śmierdziała smarem, benzyną, kałem, ropa zalewała jej oczy i nos. I tak urocze stworzonko weszło mi na kolana, a następnie schowało się pod polarową kurtkę. Weterynarz kiepsko ocenił jej szanse na przeżycie, ale ona uparła się. Po 3 miesiącach nadawała się do adopcji. Nawet już miałam umówiony forumowy dom dla niej (naprawdę rewelacyjny). A jej nie oddałam - ja, baba, co tyle tymczasów wydała. Na trudny moment w moim życiu trafiło, rozkleiłam się i Basieńka została:

To są rezydenci domowi, natomiast specjalny status ma Boleczka. Od 4 lat żyje w moim ogródku, ma swój wątek na forum (jak zwykle gdzieś zapomniany w odmętach forum



viewtopic.php?f=1&t=58951
Edit: Jesień 2012. W ogródku rozgościł się m.in. powypadkowy Jasiek, a Bolcia dała się zastraszyć dominantowi. Podstępem skusiłam ją do wejścia do transportera, po czym zabrałam do domu. Poza jedną próbą czmychnięcia pierwszego dnia, nawet już nie podchodzi do drzwi na taras. Jest już prawdziwym kotem domowym, nawet potrafi spać na kanapie, wtulona we mnie.



I... pora przestać się oszukiwać. Nie oddam tego psa nikomu.

