Nie wielkie miałam wtedy pojęcie o kotach, Kicia chyba w swoim życiu nie widziała weterynarza, o szczepieniach nie wspomnę… W zdrowiu dożyła starości…
Ja w międzyczasie dorosłam, wyszłam za mąż i zapragnęłam kotka - tak trafiła do nas Ciubaka I – śliczna, maleńka koteczka syjamska… Nie zyła ona długo, gdyż z braku doświadczenia wzięłam ją od pseudohodowcy – koteczka miała silnego świerzbowca usznego i niewydolne serduszko. Po kilku miesiącach odeszła, pozostał ogromny żal i puste miejsce.
Po około pół roku, mądrzejsza o przykre doświadczenie, zaczęłam szukać hodowli – kotek miał być rasowy, z pewnego źródła.
I tak trafiła do nas kotka z hodowli, rodowodowa syjamka czekoladowa. Jeździłam z nią na wystawy, kotka była ze mną związana jak z nikim.
Niestety nadszedł dzień, w którym w mniej niż bardziej kulturalny sposób rozstałam się z moim ówczesnym mężem. Finał – ja wyszłam do pracy, mąż (na szczęście już były) spakowała 90% mieszkania włącznie z kotem (wiedział padalec że to najbardziej zaboli) i się wyprowadził.
Niestety prośby o zwrot kotki pozostawały bez odpowiedzi… (no ewentualnie mogłam otrzymać kotkę w zamian za mieszkanie)
Za jakiś czas jednak moja utracona kotka doczekała się dwóch ślicznych rodowodowych kociaków – dostąpiłam łaski otrzymania czekoladowej orient ki i tak rozpoczęła się przygoda z hodowlą.
Za jakiś czas trafiła do mnie rodowodowa kotka orientalna szylkretowa i czekoladowy kocur syjamski.
Uwielbiałam się nimi zajmować, lubiłam jeździć na wystawy, na jednej z warszawskich wystaw zaczęłam nawet rodzić własna córkę – było to 14 lat temu. Przez nasz dom przewijały się kocięta, z którymi zwykle ciężko się było rozstawać. Cześć zostawała w kraju, część stała się kotami światowymi

Niedługo jednak trzeba było czekać na ruch złośliwego losu – moje dziecko, wtedy 2,5 letnie dostało silnych duszności i trafiła na miesiąc do szpitala na ul. Działdowskiej – diagnoza: astma atopowa… po drugiej hospitalizacji z bólem, ale musieliśmy rozstać się z kotami. Doczekały one swoich lat w domach osób z naszej rodziny.
Minęło 10 lat, w międzyczasie tatuś mojego dziecka ofiarował swojej zonie (w tym czasie już nie byłam to ja

Zdecydowałam że kot może zamieszkać u nas. I tak przez kolejne dwa lata byłyśmy sobie we dwie z córką + kot i króliczka Pinezka. Lupo jest cudownym pluszakiem / przytulakiem

Dwa lata po Luposławie trafił do nas Mały – kociak zabrany handlowcom z samochodu – brudne, śmierdzące kocię wiozłam do domu w samochodzie z pootwieranymi szybami bo nie dało się oddychać. Mały (bo finalnie takie mu przypadło imię) jest bardzo podobny do Lupka – oczy ma może trochę bardziej w kształcie migdałów, ale nadal nie SA to oczy wzorcowe, nieco ma większe uszy, ale wysoko osadzone. Budowa może bardziej zbliżona do nowszych Syjamów, ale do rodowodowych nie ma go co porównywać.
Po kilku miesiącach od przybycia Małego nastąpiło załamanie zdrowia Lupka – walczyłam o niego jak lwica i się udało. Do teraz nikt z naszych lekarzy do końca nie wie co mu było, ani co pomogło, ale się udało. Jednak od tamtej pory Lupo, mimo dopiero 8 lat, jest już starym kotem.
Latem 2011 roku trafił do nas trzeci ogoniasty, znowu od taty mojego dziecka. Tym razem kupiony czekoladowy syjam z rodowodem z hodowli. Jeśli chodzi o jego wygląd to faktycznie znacząco różni się od swoich przyrodnich braci, jednak dla mnie nie jest to typ wystawowy



Dolar (bo tak ma on na imię) trafił do nas na DT, do stycznia 2012. Potem miał wyjechać za wielką wodę. Wiem jednak już teraz, że póki co zostaje on z nami na dłużej.
I tak stałam się towarzyszką dla trzech kocich chłopaków. O ich poczynaniach i jacy są napisze następnym razem
Pozdrawiamy mrucząco tych którzy dobrnęli do końca

L, L, M i D