W nocy z piątku na sobotę zaginął nasz najwspanialszy i najukochańszy pupil - Kota. Nie mamy nawet pojęcia, jak mogła wyjść, bo wszystkie okna były pozamykane, w nocy nikt nie wchodził ani nie wychodził z domu. Zorientowałam się między piątą, a szóstą rano, kiedy nie przyszła przypomnieć o swoim śniadaniu (tak nas wychowała, że wstajemy o piątej dać jej jeść...
). Ma zaledwie rok, a jej historia to naprawdę historia pełna miłości i kłopotów. Jako kociak została wykradziona z domu właścicieli, którzy prawdopodobnie szybko pozbyliby się kłopotu, z przejściowymi, ciężkimi problemami zdrowotnymi, otoczona zawsze miłością i wszelkim poświęceniem. Ciekawska, rozbrykana, przytulanka jakich mało - budziła mnie rano przytulaniem do twarzy. Niewychodząca. Raz udało jej się przemknąć między nogami i wybiegła na dwór. Spanikowana od razu schowała się w pierwszym lepszym miejscu i czekała, póki jej nie znaleźliśmy.
Mój problem polega na tym, że mieszkamy na wsi. Domki, pola, dwa kilometry dalej las. Ruchliwa ulica dobry kilometr od nas. Od soboty przeszukujemy teren, chodzę od miejsca do miejsca, wołam, kiciam. Są ogłoszenia, powiadomiona lecznica i salon fryzjerski dla psów - oba mają ogłoszenie na swoich profilach na facebooku. Koty jak nie było, tak nie ma. Nie sposób przeszukać wszystkich zakamarków naszej wsi, nie słyszę znajomego "miau" na zawołanie. Tracę nadzieję... Błagam, podpowiedzcie, co jeszcze mogę zrobić...