Żył. Leżał na środku trawnika, na słońcu, obojętny na wszystko, wygrzewał kości. Mój pies prawie po Nim przeszedł. Czarny, stary, chudy, wyniszczony, zaniedbany kot... Widać, że to kocur po przejściach, po wielu stoczonych bitwach
uszy postrzępione, blizny na pysku, sierść zmierzwiona, przerzedzona, brudna, zrudziała, głowa obsypana siwizną... tylko oczy szklane, błyszczące, jednak obojętne na wszystko, zmęczone...
Na widok jedzenia leniwie się podniósł, po pierwszym kęsie zaczął pałaszować, aż cały się trząsł. Zaczęałam regularnie dokarmiać. Jego stan okazał się lepszy niż wygląd. Zaczął przybierać na wadze.
Okazało się, że kocur nie boi się ani ludzi, ani psa. Przed jedzeniem zawsze rząda najpierw pogłaskania.
W niedziele stało sie coś nieoczekiwanego. Bojownik jak stał, tak zemdlał. Przybiegł na jedzenie. Usiadł koło mnie i stracił przytomność na 10 sekund. Potem jakby nigdy nic, zaczął jeść, po czym sobie poszedł...
Przed kastracją, chciałam Go trochę podtuczyć, ale w tej sytuacji na cito szukam weta, który by zobaczył co się dzieje. I ewentualnego transportu.
Bojownik czeka na swoim miesjcu pod drzewem w godzinach 11-13, jak jest słoneczny dzień to i o 16:00 można Go spotkać.
edit: w innych godzinach mogę spróbować Go przywołać, ale zwykle wtedy nie przychodzi
Znajduje się na Mokotowie.

