Powody były różne, choroba, tęsknota za domem, żal po stracie opiekuna.
Kiedy ostatni, starszy już kot, chory na wątrobę odszedł, powiedziałam, że to koniec, że już nie mogę.
Nie wchodziłam na strony schronisk, bo wiedziałam jak trudno byłoby mi wytrwać w tym postanowieniu.
Ostatnio poproszono mnie o zrobienie wątku na miau dla niebieskiej kotki:
viewtopic.php?f=1&t=130085
Kotka urodziła sie na ulicy, została odłowiona i przewieziona do schroniska, bo ludzie mówili,
Ze tam gdzie żyła jest za dużo kotów.
Kotka nie miała styczności bliższej z człowiekiem. W schronie pogryzła opiekuna i została uznana za dzicz.
Odłowione dzikie koty są umieszczane na wielkim betonowym wybiegu i znikają jak w czarnej dziurze.
Znikają w sensie, że nie są już przeznaczone do adopcji. Gdyby nawet ktoś pytał o tę koteczke w schonie, zaprzeczono by, że taka istnieje. Koty z wielkiego wybiegu są odławiane tylko w razie choroby i po zabiegach wypuszczane na wybieg z powrotem.
Ponieważ znano mnie w schronie, współpracuję też z kilkoma wolontariuszami ze schroniska,
zrobiono dla mnie wyjątek, ponieważ wierzą, że uda mi sie ją oswoić.
Nawet w razie porażki wypuszczenie jej w miejscu gdzie dokarmiamy koty regularnie
i gdzie są solidne kocie domki, byłoby lepsze dla tej koteczki, niż ten wybieg w schronie.
Dlaczego postanowiłam tak zrobić, bo prześladowały mnie jej oczy, oczy pełne strachu.
Kiedyś zobaczyłam starą, głuchą, łysą i ślepą sunię w schronie w Milanówku i po prostu wsiadłam w autokar i pojechałam po nią.
To po prostu odruch.
Zabranie koteczki do domu umożliwiła mi zbiórka na klatkę, bo niestety kasa zawsze potrzebna,
a to na leczenie, a to na karmę. Bardzo wszystkim dziękuję.

Koteczkę zaszczepiłam, bo w schronie szczepią tylko na wściekliznę. Narazie nie robiłam jej fotek,
aby jej nie stresować, to fotka jeszcze ze schronu.
