jasdor pisze:Przepraszam, że mnie tak długo nie było, ale jestem w rozpaczy. Oprócz tego, że z Rudym problem, to zadzwoniła wczoraj do mnie Pani z innego osiedla, że kotek zadekował sie w piwnicy i nie może go złapać, prosiła o pomoc w złapaniu. Ponieważ to piwnica sąsiada, który sie wyprowadził, nie było jak do niej wejść i trzeba było kociaka wywabić. W sobotę siedziałyśmy w piwnicy 3 godziny, ale sie nie udało.
Dziś rano pojechałam ok. 9.00 przez godzine wabiłyśmy i sie udało. Tylko potem okazało się, że kociaków jest dwóch

Jednego zabrała sąsiadka, która ma trzy swoje koty, ale powiedziała, że za wwszelką cenę poszuka mu domku. Drugiego miła wziąć sąsiad do swojej mamy i powiedział nazwę ulicy. Zabrał. Ponieważ kotek było w moim transporterze, a właściwie to była tylko wymówka, pojechałam na tą ulicę w nadziei, że jakoś wypatrzę faceta, zabiore transporter i zobaczę, jak koty jest. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności (czyt. przeznaczenie) namierzyłam gościa, jak wychodził z jednego z domów. Okazało się, że kotek nie mógł zostać u matki, bo jest tam pies, który stosunek do kotów ma nie bardzo i że kotka zabrała sąsiadka. Zabrałam transporter, ale mi nie dało, bo jestem, jaka jestem i wróciłam na tę ulicę. Co usłyszałam? Przeraźliwy, rozpaczliwy wrzask kocięcia. Myślałam, że wydobywa się z otwartego okna domu. Długo stałam na ulicy i zastanawiałam się, czy podejść. Wyszłam z auta i okazało się, że kotek wrzeszczy i próbuje wydostać się spod ogrodzenia jakiegoś ogrodu. Koło niego stały dwie dziewczynki. Poprosiłam, żeby zawołały mamę. Przyszła mama, zapytałam, czy to jej kociak. Odpowiedziała, że nie i czy przypadkiem po niego nie przyszłam, bo pan który go przyniósł powiedział, że ktoś tu po niego się zgłosi. Że ona ma 4 swoje koty i dwa psy i nie da rady już pzrygarnąć tego kotka. Stanęłam, jak wryta i poprosiłam, żeby go złapała to go zabiorę. Jeszcze 5 minut i poszedłby sobie w siną dal. Zabrałam do auta wpakowałam w transporter. Od godziny 10.00 - 14.00 woziłam kota wrzeszczącego w niebogłosy i płakałam razem z nim. Wyjeździłam bak paliwa, zjeździłam wszystkich znajomych i rodzinę, wykorzystałam wszystkie telefony.
Kotka na szczęście umieściłam w domku, ale może tam zostać 3-4 dni. Co potem? Nie wiem . Jeszcze nie wiem.
Kobieta, której pomagałam go łapać obiecała znaleźć dom. Wstępnie coś uzgodniła. Jedno jest pewne kot tam, gdzie jest zostać nie może . Cały dzisiejszy dzień był straszny. Jestem już zmęczona, sytuacje mnie przerastają. Nie daję już rady.
Gdybyście wiedziały, że ktoś może zabrać kociaka do DT - sfinansuje jego pobyt, zapłacę za weta - wszystko, tylko żeby można go było gdzieś umieścić - proszę dajcie znać, Błagam

Wysiadłam psychicznie. Zostawiłam własnego kota z przedwczoraj zaszywanym brzuchem i cały dzien uganiałam się z i za innymi kociakami.
Kociak jest cudny, domowy, grubiutki, je, kupka OK, bo zrobił w transporterku. Kocurek. Nie ma nawet imienia

Nie dałam rady nic wymyślić. Wiem tylko, że gdyby trafiło na kogoś innego - byłoby pewnie po kocie. Ja zawsze musze wiedzieć na 100%. I po co? Żeby potem się martwić, nie spać w nocy, w pracy mieć zaprzątnieta głowę kocimi sprawami i kłopoty.
Pomyślcie, poradźcie, pomóżcie
Nie dam rady już więcej napisać, bo panam na mordę.