Już sie tu pojawiałam, ale teraz przedstawiam oficjalnie swój dobytek:)
Zaczęło sie prawie 5 lat temu od Szani. Kicia rasy mruczek, o manierach damy. Maksymalnie rozpieszczona i doskonale wychowana (jakim cudem? ). Częściowo mieszkałam jeszcze wtedy z rodzicami, prowadzili koczowniczy tryb życia, przeprowadzając sie z miasta na wieś i z powrotem. Akurat mieli wyjechać, na pożegnanie usłyszałam stanowcze protesty, że nie będą sie zajmować moim kotem (hi hi, przecież i tak wyjeżdzali:) ). A w domu pojawiło sie śliczne czarno-biale maleństwo... Minęło parę tygodni, rodzice zjawili sie w domu załatwić jakieś sprawy. Poznali maleństwo i... maleństwo przestało być racjonalnie żywionym i wychowywanym kotem. Dostawało żreć jak tylko otworzyło pysk, a jak była szansa ze raczy przyjść na kolanka to wolno bylo nawet po stole przejść. A ja byłam oprawcą wlekącym biedactwo do weta na jakieś okropne zastrzyki. Następnie ja pojechalam na urlop, a mala z rodzicami na wieś. Wróciłam, dzwonię do nich, rozmowa wyjątkowo krótka i na zakończenie: 'wiesz, tego kota to my ci nie oddamy, bo ona by była nieszczęśliwa jak ty cały dzień jesteś w pracy, to pa'
Tak oto zostalam pozbawiona mojej kiciuni, mialam ją 'na pół etatu', później skończylo sie koczowanie, zostali na wsi, a kot jest mój jedynie jak robi sie dokuczliwszy (ona nie psoci! naprawdę) albo konieczna jest wizyta u nieludzkiego doktora. A ja po odseparowaniu tęsknilam sobie do miękkiego futra, mruczenia, kłaków wszędzie, śmierdzącego pyska urządzającego pobudkę w środku nocy... No i wreszcie, wreszcie - dokocilam się I znowu w domu rozlega sie tuptanie, mruczenie, łomot piłeczek i rzęgot przekopywanego z zapalem żwirku. Ale o tym moze ciut później