Dyktatura pisze:U p. Haliny w mieszkaniu obecnie jest 6 kotów. Gdyby chciała to już by miała kolejne 2 ale nie bierze ich do domu tylko leczy na dworze. Gdyby miała mieć wszystkie koty, które są pod jej opieką, to w domu miałaby ich setkę a jednak tak nie było i nie jest.
Ale co to zmienia? To ma być argument za czym?
Dyktatura pisze:Pisałam już w wcześniej, że zabierała do domu tylko te koty, które ledwo żyły lub kociaki zostawione przez matkę. Nie zebrała ich w ciągu tygodnia, miesiąca czy roku tylko przez kilkanaście lat. Nie miała żadnej pomocy, więc szukała domów na własną rękę informując o tym znajomych i weterynarzy. Jednak dla ilu mogła znaleźć w ten sposób dom? Dla niewielu...
To tylko część prawdy. Sama o tym pisałaś (a redaf zacytowała), mówiłaś też mnie prosto w oczy kiedy się poznałyśmy w Koszalinie. Owszem, p. Halinka - to bardzo dobra i wrażliwa kobieta, ale trudna we współpracy i z lekkimi tendencjami do kolekcjonerstwa. Przynajmniej wtedy tak było. Wiem ,że wtedy starałaś się jej mocno pomagać, więc przynajmniej wówczas pomoc miała.
Refleksje ogólne:
Naiwnością byłoby myśleć, że to jest sytuacja do rozwiązania w 5 minut. Nawet 50 stron dyskusji tego nie zmieni.
To potrwa miesiącami i będzie wymagało sporej ilości pieniędzy (i stałego ich dopływu) oraz determinacji i wytrwałości (także w znajdowaniu DT poza Koszalinem) ludzi będących tam na miejscu.
Koty do adopcji muszą być porządnie "wyremontowane" (czy to na miejscu, czy to w DT). Tak więc potrzebna będzie osoba, która na miejscu "obstawi" weta, druga wystawiająca non stop bazarki ("skarbnik") i trzecia - do ogłoszeń. Żadne z tych obowiązków nie mogą być wykonywane z doskoku - to się wiąże z
codzienną obecnością na forach* ,
stałym pilnowaniem ogłoszeń, regularnym kontaktem z wetem i ścisłą koordynacją własnych działań. I tak miesiącami.
Niezależnie od wszystkiego - zajęć, braku czasu, własnego życia.Wtedy się uda. Przy założeniu, że żaden kot więcej u p. Halinki nie przybędzie.
Co do pobytu kotów w schronisku - i tak nikt nie weźmie z dnia na dzień 25 sztuk na raz. I to sobie powiedzmy otwarcie - tu dyskusja jest bezprzedmiotowa.
Równie bezprzedmiotowa jest dyskusja nad tym, aby osoby "serduszkujące" poczuły się do odpowiedzialności - nie ma złudzeń - nie poczują się, znajdą tysiące wykrętów, trudnych sytuacji, albo w ogóle się nie odezwą. Reasumując, tę część też można sobie z punktu odpuścić.
Propozycja - jeśli mają wrócić do p. Halinki:
1. już teraz jak najszybciej zebrać się w 3-4 miejscowe osoby (więcej na stałe tak naprawdę nie potrzeba)
2. już teraz szukać DT (obojętnie gdzie), tak aby maksymalnie duża liczba kotów nie wróciła do niej.
3. już teraz pisać, dzwonić po znajomych (wszelkich) i mówić, że potrzebne są fanty na bazarki ( powoli zaczną napływać, tylko początkowo trzeba się przypominać)
4. już teraz rozkręcać stałe bazarki
5. już teraz znaleźć weta, który jest rzetelny , ale i chętny do stałej współpracy
6. już teraz powiedzieć jasno i wyraźnie p. Halince, że jakakolwiek z jej strony "obsuwa" oznaczać będzie natychmiastowy koniec współpracy. I trzymać się tego - litość i współczucie w tym momencie działa na niekorzyść wszystkich - i ludzi, i kotów.
Propozycja - jeśli zostają w schronisku: analogicznie z pominięciem p.6. (wtedy, jak rozumiem p. Halinka nie ma do nich nic) i modyfikacją p. 2 - DT, aby jak najszybciej wyciągnąć koty ze schroniska (oczywiście, nie będzie to na kiwnięcie palcem - koty będą opuszczały schronisko przez dłuższy czas i najprawdopodobniej pojedynczo).
Taki jest mój ogląd sytuacji i moje konkretne propozycje.
(proszę tego nie traktować jako punktu zaczepienia do pyskówki)
* - (ten wątek - to, przepraszam, śmiech pusty - niby pomocowy, a prowadzony z totalnego doskoku. Są w nim miejsca, w których ludzie nie mogą się dopukać o jakąkolwiek informację o kotach, sytuacji, efektach)