» Wto paź 19, 2010 23:05
Re: Zaginął - Odnalazł się po 3 miesiącach i 12 dniach!!!
Jeszcze raz dziękuje za miłe słowa! Już troszkę ochłonęłam i mogę coś więcej napisać na temat odnalezienia mojego kochanego śmieciuszka.
Nie wiem czy pisałam to wcześniej, ale kocio zaginał nieszczęśliwie w drodze (uciekł z samochodu ) ok.180-200 km od miejsca zamieszkania w okolicach Brodów Iłżeckich (to pod Starachowicami) okolica przepiękna, ale bardzo trudna do poszukiwań. Jak tylko dotarłam na to fatalne miejsce rozpoczęłam poszukiwania oczywiście bez rezultatów. Od razu poinformowałam o fakcie okolicznych mieszkańców, którzy intensywnie zaangażowali się w poszukiwania. Bez rezultatów. Wywiesiłam ogłoszenia i oczywiście nic! W swoich poszukiwaniach zaczęłam zataczać coraz szersze kręgi w pobliskie wsie. Otrzymywałam wiele sprzecznych informacji, bo kot to kot a czarno białych jak psów. Koczowałam nocami zdążyłam poznać wszystkie okoliczne sierściuchy. Jeśli chodzi o ogłoszenia to miałam mnóstwo telefonów z głupimi żartami ( po prostu czysta głupota ludzka:( ) i tak mijały kolejne dni. Po miesiącu od zaginięcia jeździłam już rzadziej,rano w nocy i o północy. Tak z kolei minęły dwa miesiące zrobiło się zimno i mokro a ja wciąż myślałam o moim biednym Kiziu, że marznie, że pogryzły go okoliczne dzikie koty i psy, albo że przejechał go jakiś samochód (obok jest ruchliwa trasa:( ) Pewnego dnia dostałam telefon od człowieka który twierdził, że widział mojego kota i to na pewno ten. Ale ile razy to już słyszałam ( takie gadanie zaprowadziło mnie już kilkanaście kilometrów dalej ), postanowiłam jednak sprawdzić zgłoszenie. Koczowałam po nocy, szukałam, rozstawiałam jedzenie i nic:( Kolejna iskierka nadziei ulotniła się. Dwa dni później od rana chodziła za mną jakaś dziwna, nieodparta potrzeba pojechania w miejsce zaginięcia jeszcze raz. Rzuciłam pracę i koło 12 w południe wybrałam się. Gdy tylko dojechałam na miejsce i rozejrzałam się przed mną wolno paradował sobie MÓJ KICIO!!!!!Zamarłam z wrażenia nie mogłam się ruszyć, zaczęłam go wołać. Kizio usiadł w odległości około 1,5 metra ode mnie i zaczął miauczeć. Powoli zaczęłam podchodzić, ale jak na nieszczęście w tym momencie zaczął obok nas przejeżdżać rozklekotany TIR, i Kizio ulotnił się w krzaki. Wołałam, rzuciłam sie w chaszcze i nic Zniknął!!!chodziłam w tym miejscu jeszcze jakiś czas i zrozpaczona zaczęłam wracać do samochodu. I znów zaskoczenie obok auta mój Kizio dojadający resztki jedzenia, które uprzednio rozrzuciłam. Powoli podeszłam, rozsypałam jeszcze trochę jedzenia i kocio podszedł na tyle blisko że mogłam go złapać!!! Już go miałam w ramionach!!!!! Na początku troszkę się wyrywał, ale po chwili już tulił się i pomiaukiwał. Po przetransportowaniu do tymczasowego domku z godzinę siedział osowiały a potem odżył. Kiedy udało mi się go dowieść wreście do swojego stałego miejsca zamieszkania zachowywał się jakby nigdy go nie opuszczał. Obecnie jesteśmy już po wizycie u weterynarza. Kot jest w stanie dobrym, odrobaczanie i usunięcie kleszczy. Po za tym jest przeraźliwie chudy ,ale zdrowy.
Tak jak już pisałam nie poddawać się i szukać. Jak widać na przykładzie mojego futrzaka nawet domowy, niewychodzący kanapowiec może poradzić sobie w trudnych warunkach.