Wczoraj znowu - z Iwoną i Janą - się zasadzaliśmy. I znowu bez skutku - ani kotki, ani kociaka nawet nie widzieliśmy.
Kotka przeniosła kociaka do innej piwnicy. Ale tam jej nie znaleźliśmy. Po bezskutecznym przejrzeniu kilkudziesięciu piwnic postanowiłem, że zajrzymy do tej piwnicy, gdzie koty były poprzednio. Gdy się zbliżyliśmy, już zza rogu korytarza usłyszeliśmy szmer. Aha! Podchodzę bliżej - szmer narasta. Gdy podszedłem do samej piwnicy - jakby morze zaszumiało! Na progu piwnicy leżały kawałki folii aluminiowej i po niej skakały setki pcheł - wyczuwały nas z kilku metrów!! I tak się cieszyły, tak skakały z radości, że robiły niezły hałas. Zgroza

.
Ale tym razem byliśmy przygotowani - zafipreksowani zawczasu, ja tym razem w długich spodniach, skarpetki na spodnie. Zatem wielu ukąszeń nie doświadczyliśmy tym razem. Ale stare jeszcze nie zeszły. A Satoru to chyba całkiem umarła od tych pcheł
.A do klatki na zewnątrz złapał się tylko zabłąkany pies - dwa razy. No, tylko głową, bo za duży był.