Kochani,
Piszę bo czuję, że Rudy by chciał..
19 marca w ten wtorek w nocy, Rudka (najprawdopodobniej) potrącił samochód....
Znałam go w środę...
Nie mogę się podnieść po tym jak go zobaczyłam, leżał taki spokojny pod samochodem...
Cały czas ryczę, babcia też płakała pół dnia...
Opowiem Wam co się działo od 2011 r...
Rudek wcale nie był kotem domowym, na 99% był wychodzący.
Wychodził codziennie, ok. 20-21, wracał około 23, spał, potem wychodził ok 2, wracał ok 4 jadł i wyłaził i był jak budzik dla mnie tzn. wracał 5:55 lub 6:05 (wstaje o 6 do pracy).
Koty lubił, z psami z bloku był zakumplowany.
Łaził po sąsiadach z klatki, u prawie każdego spał przynajmniej raz
Jak wracałam skądś wieczorem, a był na dworze przybiegał do mnie (nawet jak nie kiciałam żeby go poszukać) i grzecznie przy nodze wracał ze mną do domu.
Jadł mokre (od prawie roku tylko i wyłącznie Felix zielony), suche też wcinał..
Pamiętam jak chcieliśmy tego łachudra oddać, babcia się nie zgodziła, a ja nadal mordowałam go w nocy w myślach, ale człowiek się przyzwyczaił, to był cudowny, kochany kot.
Wielki pieszczoch, przytulak, przyłaził do mnie w nocy czy w dzień pokładał się, mruczał jak oszalały..
Na zmianę spał ze mną, z babcią lub z dziadkiem.
Tam gdzie czyste poskładane pranie tam był i on, żadna szafa, karton i pudełko nie stanowiło dla niego przeszkody.
Będzie mi brakować porannych pieszczot w wc, ja na "tronie" a on 3 min na kolanach wygłaskany, potem pozwalał mi zamknąć drzwi i się wykąpać.
Niestety pęd do przygód go zgubił, nigdy go nie zapomną, babcia chce nowego kota, małego może, ale ja nie potrafię sobie wyobrazić, żeby jakiś inny kociak zajął miejsce Rudego.
Ciągle beczę i mam nadzieję, że wejdzie do pokoju rozwalając na oścież drzwi (jak to miał w zwyczaju, jakby ważył 30 kg a nie 6), wskoczy na łóżko, położy się w poprzek i pomruczy...
Jeśli kiedykolwiek zdecyduję się na zwierzę, to nie będzie wychodzący kot, za dużo stresów, co noc zasypiając martwiłam się o niego..a tego dnia akurat nie, myślałam, że wpuściła go babcia, babcia że ja i dopiero rano odkryła, że go nie ma...
Może jakbym zwolniła się wcześniej z pracy, kto wie, mówią, że już bym mu nie pomogła, ale może przynajmniej nie leżałby do 13 sam samiuśki pod samochodem?
Kończę, przepraszam, ale wciąż przeżywam to na nowo...