Donoszę z linii frontu:
Maluchy zostały złapane i powiezione do lecznicy.Ale zacznę od początku:
Łagiewnicka- łodzianie wiedzą- to ruchliwa, n iebezpieczna ulica. I to nie tylko ze względu na samochody. Wszak to serce Bałut, szemranej dzielnicy. Jasne zatem, że maluszki nie mogą tam zostać...
Łapanka rozpoczyna się późnym wieczorem, bo już chłodniej się robi, a i kociaki zgłodniałe nieco. Pierwszy łapie się maleńki burasek, taki 5-6 tygodniowy. Zaglucony, z paszczy wali jak z murzyńskiej chaty w czasie godów

Kiedy annskr wyciąga po niego rękę, podbiega kocia mamusia i atakuje aniną nogę

krew sika, mama fuczy, maluch się drze- ogólny chaos i masakra

Maluch zapakowany w kontener, mama leci ratować pozostałe kocięta. Łapie jednego w paszczę, drugi ucieka w amoku. Tak ucieka, że wpada w klatkę- łapkę

ta jednakże nie zatrzaskuje się- kociak za lekki- więc annskr kopie zdrową nogą klatkę i zamyka ją

Drugi kociak w stanie zdrowotnym jak wyżej
Zastawiona ponownie łapka, walerianka na pokuszenie i te znane nam wszystkim czekanie. I czekanie, czekanie, czekaaaaaaanieeeeee......Robi się późnawo. Dobra, trzeba zawieźć maluszki do lekarza- ciężko oddychają, w noskach się przelewa. Annskr zapowiada właścicielce posesji, że będzie spać w ogródku, pani w panice szuka dla niej legowiska, wywlekając z zakamarków piernaty jakoweś......dwa złapane w kontenerze, w samochód, do weta. W połowie drogi telefon od pani- JEST TRZECI

Zawracanie z piskiem na światłach i z powrotem na Łagiewnicką po trzeciego. Gluty do lecznicy, annskr do ogródka. Pewnie jeszcze walczy. Z jakim skutkiem, napisze jutro sama. To tyle ode mnie.
Dla forum miau z linii frontu łapankowego pisała marija
