Część poprzednia:
Cz. 12:
viewtopic.php?f=1&t=103776A my witamy się pięknie w części 13. Lubię 13, ma być szczęśliwa!
Na początek opowieść o powrocie:
Dawno, dawno temu...
No, nie tak dawno - przed Wielkim Spaniem i Porażką Kompa, jeszcze gdzieś tam za morzami i górami...
Ok. Jeszcze w Scunthorpe wygooglałam na stronie Pyrzowic że samolot wylatuje do Doncaster z półtoragodzinnym opóźnieniem, lotnisko w Doncaster zapowiadało opóźnienie godzinne. No, nie pytajcie mnie skąd ten optymizm! To pojechaliśmy na lotnisko tak na godzinkę przed zamknięciem odprawy żeby nie czekać długo. Goopia ja! Samolot miał odlecieć planowo 21:35, powiedzmy że to opóźnienie godzinne to by było 22:35, a tak de facto zaczęli nas wpuszczać przez bramki do samolotu o 00:00.

Zanim stewardessa poćwiczyła semafory ("Proszę państwa, mam cztery wyjścia awaryjne umieszczone..." i tu stosowne machanie łapkami), to jeszcze potrwało, ale w końcu lecimy. Ok, żyjemy, choć nuda potrafi zabić. Lot ok, gdzieś tam po drodze kazali zapiąć pasy że turbulencje, ale to był chyba kiepski alarm tylko bo wszystko co się zdarzyło to mniej trzepało niż jazda na rowerze po bruku. Nuuuda dalej, więc podejście do lądowania w Katowicach witałam z autentyczną radością, wyglądając światełek pasa startowego w kategoriach wybawienia. Poniżej chmur zaczęło niewąsko telepać samolotkiem, ale wszystko było ok i już widziałam światełka, już samolot miał przyziemić, kiedy usłyszałam że wzrasta ciąg, silniki zaczynają wyć, poczułam że dziób maszyny kieruje się w górę, przeciążenie jak przy starcie... Cholera - myślę - drugie podejście będzie jak nic. Ludzie się trochę zaczęli wiercić, jakieś głosy zaniepokojone... Spoko - jak co to dziewczyny pamiętają że ta smukła dwudziestka w ostatnim rzędzie itd.

Po chwili odezwał się pilot (sitko dalej od dzioba, człowieku bo jak dmuchasz w mikrofon to g... słychać!) i z całej tej jego paplaniny wyłapałam "Warsaw". Łoś, kurka, przekierowują nas! Za chwilę potwierdziła to stewardessa. W kabinie zrobił się szum, jakiś facet złapał za telefon że musi zadzwonić do ktosia czekającego na niego na lotnisku, ale w porę go inni usadzili - nie ma komory na pokładzie! Zrobiło się nerwowo, zaczęłam się śmiać - przecież oczywiste że jak mamy bilety do Katowic to oni nas tam muszą dostarczyć. Kiedy? A to już osobny temat.

W Warszawie byliśmy coś po 04:00 naszego czasu, znaczy lokalnego. Kuuuurde! Zanim wydali bagaże, zanim podstawili autokary... Dobrze że dali szybko dwa busiki i zabrali pasażerów z małymi dziećmi - było kilkoro dzieci takich do 3 latek, niemowlęta... Dość że wyjechaliśmy przed 7:00 z Okęcia. Już przechodził mi powoli dobry humorek, zwłaszcza że nie wiedziałam jak będzie z Katowic do Krakowa - niby bus zarezerwowany, ale na ten lot ze środy co go odwołali. Z drugiej strony bus też wizzairowski, więc to sprawa wewnętrzna Wizzaira i g... mnie obchodzi jak się dogadają. W autokarze okazało się że siadając "gdzie było miejsce" wpakowałam się na "fotel pod dziurką" - autokarowi się przeciekało z lekka. No żesz, q...mać! Po stosunkowo udanej nocce taki drobiazg jednak wq... Ok. Pyrzowice - coraz bliżej domu. Bus Wizzaira stoi. Mówię kierowcy że mam rezerwację (opłaconą!) a on mi że nie ma mnie na liście. Oczywiście że nie ma na liście do tego kursu bo ja miałam przylecieć w nocy. To on musi z biurem. Ok. Pogadał - ma problem bo oni nie mogą ustalić czy ja w ogóle mam tę rezerwację. Wrrrr... To może ja sobie pogadam z biurem, co? Ok. Pani nie umie znaleźć rezerwacji na podstawie nazwiska, kiedy to ja miałam jechać? Ano w czwartek, tylko lot odwołali i przebukowali na piątek, czyli powinnam jechac busem w sobotę nad ranem, ale z kolei przekierowali lot na Okęcie i dopiero teraz dojechaliśmy na Pyrzowice. Ale ona ma że tamten lot się odbył, a jak się przebukowuje bilet to u nich też trzeba zgłosić przebukowanie.. Aha... A na lotnisku w Doncaster też była w środę i widziała jak samolot startuje?? To niech sobie wejdzie na rezerwacje, zobaczy mój numer rezerwacji i raczy sprawdzić czy była opłata za przebukowanie - jak była, to nastąpiło z mojego widzimisię, jak nie zrobiły to linie i wali mnie centralnie jej upierdliwość, uprzedzam jedynie że po 16 godzinach w trasie upiększonej rozrywkami mam nikłe poczucie humoru.
Kurde, pomogło! Po chwili dowiedziałam się że mogę jechać bez opłaty.
To proszę to jeszcze powtórzyć kierowcy - podałam telefon właścicielowi - ufff...
W Krk już bajka - na stanowisku stał autobus do Sącza z opcją odjazdu za 5 min. Uff po raz kolejny.
W domu? Musze to ogarnąć dopiero. Pierwsze stwierdzenie to pofilcowana trochę Miyuki - okazuje się że OMC mamusia ma problem z czesaniem, jak się za to zabrałam przy niej, zaczęła się smarkać. Ops...

Więc czesała "na szybkiego", nie doczesywała "do dna" i kota zdredziała. Wczoraj trochę wyczesałam trymerem, trochę powycinałam, potem się @ wkurzyła, ale to odrośnie. Reszta ogonów miała w doopie, dopiero wieczorem oblazły mi łóżko wszystkie prócz Hino, która też mnie zaskakuje - plącze się pod nogami jak mały smród i domaga głaskania. I autentycznie się każe głaskać - moje niedotykalskie paskudztwo.
Coś z wczoraj na początek...
