Jeszcze do niedawna nie myślałam, że kiedykolwiek tak powiem... W liczbie mnogiej...
Pierwsza trafiła do nas Miki.
Pewnego sierpniowego popołudnia 2004r. sąsiadka na działce wyniosła na rękach ok. półroczne kocię ze słowami: "nie chcecie jej? nie wiem co z nią zrobić"
Tż-et zachwycił się natychmiast i z entuzjazmem krzyknął: CHCEMY!!!
Ja zastanawiałam się chwilkę dłużej... Nie mieliśmy żadnego doświadczenia z kotami... Spojrzałam na małą raz jeszcze i pomyślałam: "jejku, jaka jesteś brzydka, biedactwo..."
No i pojechała z nami.

Prześliczna panna Miki o apodyktycznym i dość zołzowatym charakterku.
Totalna egoistka.
Kochana kotunia.




I tak żyła sobie Miki błogo, samotnie i egoistycznie 5 lat, aż któregoś ranka Dużej zaświtała cudowna myśl o zorganizowaniu Mikuni kociego towarzysza...
Myśl zrodziła się szybko, dojrzewała długo i być może nie dojrzałaby nigdy, gdyby nie pewne cudne zielone oczy - wypatrzone na stronie schroniska...
Zaglądałam w te oczy przez tydzień, 20 razy dziennie, bijąc się z myślami -czy brać drugiego kota. Aż zobaczyłam przy tych oczach czerwony wykrzyknik.
Następnego dnia byliśmy w schronisku i, pełna obaw, pakowałam Marmurka do transportera... Był 5 kwietnia 2009r.



Obawy nie były bezpodstawne...
Dużo przeszliśmy wszyscy zanim doszło do jako takiego pojednania...

O miłości między nimi możemy tylko pomarzyć...
Laki ( Marmurek ) tak naprawdę był biedny - Miki nie była zainteresowana jego towarzystwem, a każda jego zaczepka do zabawy kończyła się darciem futer i sprowadzaniem biedaka "do parteru"...
Aż pojawiła się Emi [']. Cudowne stworzenie, w którym zakochaliśmy się wszyscy.

Laki i Emi stali sie nierozłączni. To było coś niesamowitego.

Miała zostać z nami na zawsze. I zostanie. Choć nie tak, jak tego pragnęliśmy...

Nadal nie mogę się pogodzić z tym, że odeszła.
Cudowna, kochana koteńka...