
Tak naprawdę to chciałam go przekazać do DT wolontariuszom z AFN, juz nawet bardzo wstępnie sygnalizowałam Tweety, że będe miała sprawę. Ale kot miał sie samodzielnie załatwiać. Po wizycie u weterynarza ( wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Puchacza) wiedziałam już, że z moich planów nic nie będzie







Nie będę komentować jakości opieki, jaką był otoczony w domu, który go znalazł. Dobrze, że go zabrał, szkoda, że zajął się katarem a nie nogami ( ale taka zdaje się była sugestia jakiegoś weta). Być może również ja nie uniknęłabym odparzeń, gdyby z kota się nadal lało-na nieszczęście prawdopodobnie po nivalinie, zupełnie przestało sie lać

Nie umiem go masować,
Nie umiem go wyciskać ( moje próby kończą się codzienną wizytą u wetów-oni jakoś problemów z odsikiwaniem nie mają).
Nie umiem sobie poradzić emocjonalnie z jego widokiem-sparaliżowany kociak, nieświadomy własnej choroby, bawi się swoim ogonkiem. Podczas dzisiejszego odsikiwania pani weterynarz zapytała mnie, czy jestem pewna, że chcę go zostawić przy życiu, bo przecież wiadomo, że nic się nie poprawi.
Tylne nóżki Puchacza nie są zupełnie bezwładne, ale go całkowicie nie słuchają. Przy odsikiwaniu wierzga, potrafi je zgiąć, postawiony na nich potrafi na chwilę się na nich utrzymać. Czasem próbuje się nimi odpychać. Ale zazwyczaj ciągnie je skrzyżowane za soboą lub pcha wyprostowanie po bokach-jak pluszowy miś...Ponieważ ich nie uzywa, mięśnie prawie całkowicie zanikły.
Puchaczaczowi nie pomoże żadna operacja, bo nie rtg nie widać żadnych urazów lub nieprawidłowości w układzie kostnym.
Mimo to Puchaczowi potrzebne są pieniądze; na zwrot Pieczarce za wizytę w Krakvecie, za konsultację w Theriosie ( kwota jeszcze nieznana), gdzie (w uzgodnieniu z Tweety, któej bardzo dziękuję) podszyłam się chwilowo pod AFN, by odwlec płatność, za wizyty na odsikiwanie, bo nie wszyscy robią to za darmo. Być może na rehabilitację ( ja mu zapewniam tylko amatorskie masaże, zginanie i prostowanie łapek oraz pływanie) i na pewno na szczepienie. Puchacz jest moim szóstym tymczasem
