Z obserwacji moich i "łapaczki" wynikało jedno : albo ktoś go wyrzucił bo natychmiast załapał kuwetę i chrupki i miał już zielonkawe oczy albo miał matkę i stracił ją a przedtem sie razem gdzies stołowali.
Nie był przytulastym kłębuszkiem, do dnia dzisiejszego sam wyznacza mi "spotkania" i pewna jestem na 150%, że przede wszystkim jest to wynik jego przeżyć zanim trafił do mnie.
Nie mam niestety jego zdjęć z kocięctwa więc musicie mi uwierzyć na słowo, że składał się głównie z oczu, uszu i wąsów
Dość szybko jednak załapał,że jestem źródłem pokarmu i odtąd niezmiennie moim powrotom do domu towarzyszy rozdzierający wrzask zza zamknietych drzwi - ani chybi trzeba wzywać TOZ, bo męcą kotecka
