» Wto lut 03, 2009 3:31
Mamy trzy koty: Mikusia i Nutkę (rodzeństwo, 4lata) i Fuksika (3lata).
Mniej więcej rok temu u Mikusia wystąpiły wszystkie opisane przez was objawy. W trakcie ataku skóra chodziła mu po grzbiecie, jakby poruszana niewidzialną ręką. Najpierw próbował pozbyć się TEGO, wylizując dokładnie sierść i drapiąc się, jakby obsiadło go stado pcheł. Potem uciekał przed TYM. Wreszcie zaczął szukać prawidłowości. Przestał wchodzić do niektórych pomieszczeń, bo bał się że tam dopadnie go TO. Oczywiście to był przypadek, że w jednym pokoju złapał go silniejszy atak, ale zwierzątko po prostu kierowało się swoimi obserwacjami. Wreszcie odkrył, że pod przykryciem TO znika, więc zaczął się chować pod koce, narzucy, swetry, kołdrę, co się nawinęło. Jeśli w jednym miejscu udało mu się przetrwać bez ataku przez dłuższy czas, miejsce to stawało się świątynią spokoju, oazą z której wychodził jedynie, żeby coś zjeść i skorzystać z kuwetki. Od tego czasu Mikuś prawie całą dobę spędza pod przykryciem, kiedy wychodzi, jego ruchy są gwałtowne, biegnie do kuchni lub łazienki żeby zaspokoić potrzeby, bardzo rzadko zdaża się, żeby przechadzał się po domu krokiem spacerowym, albo żeby dał się namówić na zabawę.
Najpierw podejrzenie padło na pchły, Miki przeszedł rewizję osobistą i nic nie znaleźliśmy, ani żyjątek, ani zmian na skórze. Potem obwinialiśmy świerzb, którego nabawił się podczas 16-dniowej tułaczki. Ale czyszczenie uszu nie przynosiło mu żadnej ulgi. Poszliśmy do weterynarza, do którego mamy zaufanie i który uratował wcześniej Mikusiowi złamaną nogę. Wet powiedział, że to może być uczulenie, zrobił zastrzyk ze sterydów, kazał wyeliminować wszystko, co mogłoby uczulać kota. W domu zostało tylko mydło w kostce, wynieśliśmy wszystkie detergenty do piwnicy, podawaliśmy tylko sprawdzone karmy Royal Canin. Żadnej poprawy. Powiem więcej, NIE DAWAJCIE KOTU STERYDÓW, CHYBA ŻE NIE MA INNEGO WYJŚCIA. Mikuś dostał potwornej depresji, spędził dwa tygodnie w koszyku pod sufitem, był półprzytomny i żałośnie wył, jakby miał zaraz umrzeć. Im lepiej się czuł po sterydach, tym bardziej się drapał. Doszło do tego, że biedny Mikuś zaczął zachowywać się jak człowiek wrzucony do mrowiska. To właśnie wtedy pomyślałam sobie, że gorzej być nie może, wsadziłam kota do wanny i wylałam na niego prawie całą butelkę kwasu borowego (jest to specyfik działający bakterio- i grzybostatycznie, polecany często przez dermatologów na różne dolegliwości skórne, bardzo tani, do dostania w każdej aptece, wygląda i pachnie jak zwykła woda). Mikuś był tak udręczony, że nie bronił się, dał sobie wetrzeć płyn w całe ciało. Potem poszedł do pokoju i schował się pod koc. Wstał kilka godzin później i od razu widać było poprawę! Wsadziłam kota znów do wanny, tym razem nie poddał się bez walki, ale to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że czuje się lepiej J. Powtarzaliśmy ten proceder jeszcze kilka razy, Miki za każdym razem coraz bardziej wierzgał. Po pewnym czasie nie mogłam już sobie dać z nim rady, ale objawy wyraźnie złagodniały, więc powtarzałam nacieranie kwasem borowym jedynie co kilka dni.
Niestety falowanie skóry wraca, jak komornik. Kiedy przeczytałam poprzedni wpis, pomyślałm sobie, że to nie kwas borowy przyniósł ulgę mojemu kotu, tylko sam fakt moczenia sierści, ale nie mam pewności.
Kilka tygodni temu objawy zespołu falującej skóry wystąpiły u Nutki (siostry Mikusia)! Teraz sytucja wygląda tak, że Mikuś rzadko ma ataki (może dlatego, że przynajmniej 20 godzin dziennie spędza w łóżku pod narzutą albo na moich kolanach), za to Nutka męczy się strasznie. Biedna kotka myśli, że jeśli będzie grzecznie siedzieć na butach pańcia, to uchroni się przez atakiem. Nutka została odrobaczona. Oczywiście stosujemy nacieranie sierści chusteczką namoczoną w kwasie borowym, lub samą wodą, ale Nutce to nie pomaga L. Nie wiem już co robić.
Nasz trzeci kot nie ma objawów.
Przeczytałam uważnie wcześniejsze wpisy. Podsumowując nasze doświadczenia można wykluczyć:
- pchły i inne wewnętrzne i zewnętrzne pasożyty,
- alergie i uczulenia – leczenie sterydami nie przynosi poprawy
- stres, chorobę psychiczną (wiem, że niektóre z kotków opisanych wcześniej w tym wątku są po przejściach, urazach, nie chcę tego bagatelizować, ale szukam jakiegoś wspólnego mianownika. O moich kotach można powiedzieć wszystko, ale nie to, że mają stresy. Życie mojej rodzinki jest tak spokojne, że mogłoby służyć za broń masowego rażenia)
- sterylizację/kastrację (wszystkie trzy koty są po zabiegu w tej samej lecznicy, ale tylko dwa mają objawy)
Wciąż nie ma odpowiedzi na następujące pytania:
Czy falowanie skóry jest zaraźliwe?
Czy jest dziedziczne? (Mikuś z Nutką są rodzeństwem, Fuksik nie jest z nimi spokrewniony i nie ma objawów)
Czy jest wywołane przez uczucie pieczenia/swędzenia skóry, czy też są to niekontrolowane skórcze mięśni?
Być może ma to związek z przewodnictwem nerwowym? (Objawy są najsilniejsze wzdłuż kręgosłupa, a ponadto nasilają się, kiedy kot jest podekscytowany/zdenerowany. A może by podać magnez?)
Dlaczego objawy ustępują, kiedy kot jest pod przykryciem lub jest przytulony do człowieka? (wykluczam tutaj ewentualność, że problem jest wyłącznie „psychiczny”. Wprawdzie Mikuś jest dość wrażliwy, czasem histeryczny, ma za sobą traumatyczne wydarzenie, ale Nutka jest spokojną i zrównoważoną kotką bez traumatycznych przeżyć, mimo to u niej również objawy pojawiły się bez żadnej przyczyny z dnia na dzień!)
A może poprzednik ma rację, może chodzi o ładunki na sierści? (Rzeczywiście po namoczeniu kot odczuwa ulgę, lecz mój trzeci kot, któremu nie faluje skóra, elektryzuje się tak samo, jak te dwa z objawami zespołu falującej skóry.)
Kupiliśmy oczyszczacz powietrza z jonizatorem, rozważamy nawilżacz powietrza. Jeśli jonizator przyniesie poprawę, napiszę o tym.