Tego samego roku w październiku pojawili się Kastor i Maniek. Chłopaki z Cichego Kąta. To były adopcje ratunkowe.
Kastor mieszkał wcześniej ze swoim kocim kolegą, też krówkiem, w Krakowie ze starszym panem. Pan rozchorował się, zabrano go do szpitala, z którego już nie wrócił. O kotach nikt nie pomyślał. Kiedy po dwóch tygodniach interwencyjnie otwarto mieszkanie starszego pana, pod drzwiami leżały dwa konające koty. W Cichym Kacie o koty się dba. Ale kastor zupełnie nie potrafił się tam znaleźć. Całe dnie spędzał w pudełku schowany pod kocykiem. Marniał coraz bardziej i zaczął chorować. Na oku pojawił się wrzód, który bardzo długo nie chciał się wyleczyć. Kot poddawał się pomału. Kiedy otworzyłam drzwiczki transportera, jak już przyjechał do nas, wystawił najpierw łebek, rozejrzał się uważnie. Spojrzał na mnie. Wybiegł, rzucił mi się na szyję z okrzykiem:
Jesteś! Nareszcie! i tak już mu zostało. Kiedy do mnie trafił, po pierwszych chwilach szczęścia i spokoju rozchorował się bardzo poważnie na nerki. Myślałam,że mnie znienawidzi za te długie miesiące kroplówek, tabletek, badań kontrolnych... Jednak nic się nie zmieniło. Kastor to taki „najmójszy”. W domu nie odstępuje mnie na krok. Nauczyłam się dreptać po kuchni drobnym posuwistym kroczkiem, bo jest prawie pewne, że tuż obok leży Kastor kołami do góry i prezentuje swój gotów do głaskania brzusio. Straszny jest z niego gaduła. Jak chce mi zrobić wielką przyjemność, mówi:
mama
Nie potrafię już zasnąć bez niego. Jeśli przegapi moment, kiedy się kładę, wstaję i przynoszę go sobie do łóżka. Moja mała, kochana pierdółka.
Jego kolega był bardziej otwarty i towarzyski. Bardzo szybko znalazł dom. Mieszka w Krakowie. Z jego opiekunką jesteśmy w kontakcie.

Jedno z pierwszych zdjęć Kastorka, jeszcze z wenflonem w łapce.

Maniek po otwarciu transportera wyszedł, rzucił w kąt swój podróżny tobołek, rozejrzał się z zaciekawieniem. Sprawdził miękkość wszystkich obecnych w domu kolan. Przebiegł się górą po regałach. Obniuchał wszystkie kątki. Powiedział:
Spoko, daje radę i poszedł szukać misek.
Maniek ma przewlekłe, nawracające zapalenie jelit. Bardzo wtedy cierpi. W zeszłym roku już prawie żegnaliśmy się we łzach. Z pięciokilowego puchatka zostało dwa i pół kilo wyleniałego nieszczęścia. Zawieszał się nad miską i nie był w stanie jeść. Bardzo cierpiał. Karmiłam go strzykawką.
Maniek. Łobuz, Drań i Łajdak.
