Kochani,
daaaaaaaaawno, oj daaaaawno nie pisałam...
Nie miałam siły. Wszystko przez problemy różne, które mnie już po prostu przerastają.
Wchodzę na forum codziennie, czytam wątki, czasem coś piszę,
ale o naszych sprawach nie miałam siły pisać.
O tamtych problemach jednak kiedy indziej, bo od soboty mamy... nowy problem,
a konkretnie maleńkiego tymczasa.
A stało się to tak. W sobotę rano pojechałam z tatą na naszą działkę nad Bug,
żeby zapomnieć o kłopotach, ukoić nerwy.
Ledwo wysiadłam z samochodu, już wiedziałam, że "mamy problem".
Od razu bowiem usłyszałam miauczenie, żałosne, płaczliwe jakiegoś kociaka.
Na początku próbowałam sobie wmówić, że to pewnie jakiś ptak - no bo skąd tu kociak? - i zaczęłam łazić po krzakach
i wypatrywać tego dziwnego ptaka, który tak miauczy-skrzeczy. Ale intuicja od razu mówiła,
że zaraz znajdę co innego, nie ptaka, i wtedy zobaczyłam tę małą, czarną kupkę nieszczęścia,
jak sie na chwiejnych łapinkach gramoliła między krzakami.
Złapać się maluch nie dał, zwiał na sąsiednią działkę, gdzieś się schował,
tylko ciągle słychać było ten płacz.
Sąsiedzi z działki obok nas powiedzieli, że kociak jest tu od tygodnia.
Byli tydzień temu, słyszeli potworny płacz, więc weszli przez płot na działkę,
skąd ten płacz dobiegał i tam znaleźli maleństwo w krzakach, zziębnięte i głodne, ledwo żywe.
Dali mu mleka i parówki, ogrzali, ale na drugi dzień jechali do domu, więc go zostawili na działkach ("Stwierdziliśmy: przeżyje, albo nie"

)
Maluch prawdopodnie przez kolejny tydzień nic nie jadł
Wyczaiłam, że jego kryjówka jest gdzieś w strecie drewna i składowisku przeróżnych pozostałości po budowie
na jednej z działek.
Tam zaniosłam mu jedzenie, wyszedł do mnie (w sklepie na wsi udało mi się kupić tylko słodką śmietankę i whiskas [tylko adult], z rzeczy w ogóle zjadliwych dla takiego malucha).
Był potwornie zalękniony, bał się podejść, na każdy mój ruch reagował ucieczką.
Ale zjadł. Pod wieczór poszłam z kolejnym jedzonkiem, znów do mnie wyszedł.
Malusi noseczek, cudne, maleńkie ślepka. Na oko myślałam, że maluch ma z miesiąc.
Wiedziałam od razu, że go tam nie zostawię, bo sobie sam nie poradzi. Tylko jak złapać takiego strachulca?
Rano w niedzielę zaniosłam mu śniadanko i przy okazji próbowałam zachęcić do zabawy jakąs trawką. Zaciekawił się.
Wtedy wpadłam na genialny pomysł, aby go zwabić na jakaś zabawkę.
Z patyka, sznurka i szyszki skonstruowałam wędkę i po południu poszłam do malucha.
Uzbrojona także w grubą rękawiczkę i ręcznik
Kociak był zaintrygowany zabawką, widać było, że się bardzo boi podejść, ale ciekawość zwyciężyła.
Podchodził coraz bliżej, niestety na każdy mój najmniejszy nawet ruch ręki - uciekał od razu. Ale wracał.
W końcu mówię sobie: "Teraz albo nigdy" i cap go. Wyrywał się potwornie, płakał, krzyczał, gryzł i drapał.
Rękawiczka i ręcznik się przydały

Zakutałam go w ten ręcznik i zaniosłam do domku.
Zaszył się pod fotelem.
Postawiłam mu obok miseczki, z pudełka i piasku znad jeziorka skonstruowałam kuwetkę

Poszliśmy z tatą na spacer, a jak wróciliśmy, jedzonko było wyjedzone, a w kuwetce siusiu

Maluch wciąż siedział pod fotelem, ale pod wieczór zaczął nieśmiało wyłazić.
Uciekał, jak tylko ja albo tata gwałtowniej się ruszyliśmy, jednak po chwili znów wychodził.
Z każdą chwilą robił postępy. My oglądaliśmy film, a on szalał po fotelu i kanapie,
nie dał się co prawda dotknąć ani złapać, ale w pewnej odległości czuł się już pewnie.
W poniedziałek w południe wyjechaliśmy do Wa-wy.
Malucha wzięłam na kolana, umieściłam go w pudełku tekturowym, wymoszczonym ręcznikami,
od góry też zrobiłam mu daszek ze szmatki, żeby się czuł bezpiecznie i żeby mu słońce nie grzało.
Na początku próbował nawiać, nie chciał siedzieć w tym legowisku, lecz szybko uznał,
że w sumie to jest miło, miękko, ciepło i kołysze, a więc najlepiej iść spać.
Wtulił się w moją dłoń i spał jak dzidziuś prawie do samej Wa-wy.
W Wa-wie zajechaliśmy od razu pod weta pod moim domem.
Wetka obejrzała małego i potwierdziła, co już wcześniej myślałam - chłopczyk, zdrowy jak rydz,
czyściutki, pachnący jak niemowlak, bez kociego kataru, bez pcheł i świerzba.
Tylko co do wieku się rąbnęłam - wetka oceniła go na 2 i pół miesiąca do trzech,
bo ma już wszystkie ząbki. A malusi taki jest, bo jak prawie nie jadł, to nie miał na czym urosnąć.
Został odrobaczony, za tydzień pierwsze szczepienie, potem znów odrobaczymy, a w lipcu drugie szczepienie.
Uzgodniłam z wetką, że lepiej małego nie brać do moich pięciu bestii, bo jednak przed szczepieniem
powinien być izolowany, poza tym 5 dorosłych kotów mogłoby go nieźle zestresować.
Mały został więc umieszczony u mojego taty. Tata zachwycony nie jest, cud, że się zgodził przechować malca.
Kociak na dzień dobry zabunkrował się pod szafkami w kuchni - musieliśmy listwy zdejmować, żeby go wyciągnąć.
Ciągle miał taki odruch, że zwiewał na każdy hałas czy gwałtowniejsze poruszenie, szukał natychmiast jakiejś dziury,
gdzie by się mógł zaszyć. Przywiozłam mu od siebie budkę moich kotów, którą dodatkowo nakryłam starym jakimś prześcieradłem,
i tam się mały bunkrował. Szybko się przekonał do nowej okolicy, zaprzyjaźnił z miskami i kuwetką.
I uznał, że ci duzi dookoła to nie są tacy źli, można się z nimi pobawić, wspinać po ich nogach, spać na kolanach...
Przez 3 dni - licząc od niedzieli, kiedy go złapałam, do dziś - z totalnie wystraszonego i przerażonego dzikusa
zmienił się radosnego kociaka, który łazi za człowiekiem jak cień, ciągle chce się bawić, zaczepia, wszystkiego jest ciekaw.
Wzięty na ręce czy na kolana - mruczy i zasypia wtulony w dłoń. Wczoraj w nocy nie spał już w budce, ale w pokoju mojego taty
na torbie od laptopa. Wybrał bliskość z człowiekiem, a nie kryjówkę.
Jest naprawdę cudowny! Ma takie bystre malusie oczka, ciągle coś w tej małej główce kombinuje, z uporem poluje na stopy i ręce, a bawi
się najchętniej swoją pierwszą zabawką, czyli wędką z szyszką na sznurku.
Ślicznie się załatwia do kuwetki, no zdażyły się 2 wpadki - w poniedziałek nasiusiał w przedsionku,
a wczoraj u taty pod biurkiem. Jednak poza tymi drobnymi wpadkami urobek regularnie jest w kuwetce i to często,
bo mały je jak smok, ciągle jest głodny. W końcu przekonał się do kociego jedzenia, bo na początku interesowało
go tylko mleko. Myślę, że po prostu do mleka był przyzwyczajony, bo jeśli urodził się przy jakimś gospodarstwie,
jeśli ktoś ze wsi go dokarmiał, to na pewno nie dostawał nic innego. Jak w poniedziałek dostał pasztecik Hillsa,
to najpierw w ogóle nie wiedział, co z tym zrobić, ale potem posmakował i od tamtej pory mleczko przestało go już interesować

Tylko do suchego jakoś nie może się przekonać, wącha te chrupki i wącha, ale wyraźnie nie wie, do czego one służą

Ogólnie z każdym dniem staje się coraz fajniejszy, a ja jestem w nim coraz bardziej zakochana.
Nie wiem, skąd ten maluch wziął się na działkach.
W pobliżu jest tylko jedno gospodarstwo, ale stamtąd raczej nie przyszedł.
Ze wsi tym bardziej, bo to kawał drogi i taki maluch by sam tyle nie przewędrował.
Jest za duży, jak na kociaka porzuconego przez matkę.
Więc najprędzej ktoś ze wsi go przywiózł na działki i podrzucił w krzaki,
obok jest jeziorko - może ktoś planował go utopić, ale w ostatniej chwili sumienie go ruszyło?
Nie wiem, naprawdę nie wiem, skąd ten maluch się tam wziął.
Zrządzenie losu, że akurat przyjechaliśmy - gdybym nie miała zwolnienia w tym tygodniu,
raczej byśmy na działkę nie jechali. Planowaliśmy tam być dopiero w Boże Ciało...
Teraz tylko problem, jak znaleźć domek?
Byłam pewna, że malucha weźmie moja koleżanka, która pół roku temu straciła kota po 15 latach,
a był to identyczny kocurek, cały czarny. Koleżanka owszem by chciała,
ale ona mieszka z rodzicami. Mama jest za, ojciec kategorycznie przeciwny.
No i klops. Dziś rano się o tym dowiedziałam (od soboty myśleli, wziąć czy nie) i nie wiem, co teraz robić.
Chcę znaleźć dla małego najlepszy domek na świecie, ale zupełnie nie wiem, jak się do tego zabrać.
Wszyscy, których miałam na oku, odmawiają...
Do siebie go nie wezmę, bo u mnie nie będzie szczęśliwy - moje 5 kotów w kawalerce to już jest za dużo,
co niestety wychodzi, bo Rysiek jest ciągle zestresowany i leje po ścianach

Kolejny kot tylko by się u mnie męczył.
Ja się niestety zupełnie nie nadaję się na dom tymczasowy, co od dawna wiedziałam (Nikita była moim pierwszym "tymczasem" i dt trwał tydzień), bo ja się błyskawicznie
przywiązuję i nie potrafię kota oddać, wydaje mi się, że nigdzie nie będzie mu dobrze,
boję się potwornie, że źle wybiorę dom, że kot trafi w złe ręce... To są niestety typowe cechy zbieraczki i muszę z tym walczyć!
Mój tata się nie zgodzi go zatrzymać, nawet nie mam co pytać, temat zwierząt wielokrotnie wcześniej poruszaliśmy
i znam taty zdanie (tata m.in. uważa, że moje 5 kotów jest źródłem moich wszelkich problemów).
Pomóżcie mi znaleźć małemu domek, poradźcie coś, bardzo proszę.Zaraz wrzucę fotki (jak się uda, bo coś internet szwnkuje)...