mahob pisze:To niezły numer

No, zamierzenie było niezłe, ale jak widać, plan spalił na panewce - wet za dobrze zapamiętał sobie Mecenasa
A ja wreszcie zebrałam się do spisu powszechnego stada.
Okazało się, po długim wertowaniu folderów, porządkowaniu i innych takich, że pewnych zdjęć mam aż nadto, a innych z kolei, o wiele za mało. Nie mogę zademonstrować moich kocistości w tak pełnej krasie, jak widzę je na co dzień. Ale cóż, starałam się
Zaczynając od najważniejszego (w stadzie oczywiście): Panie i panowie, oto Mecenas:

Kolega zbliża się już do wieku lat dziesięciu, po plazmocytarnym zapaleniu dziąseł stracił wszystkie zęby, sapie i świszczy jak mała lokomotywa i nic na ten jego ciągły katar nie pomaga... Ale nadal waży 6,5 kg i potrafi sobie poradzić z większością kocich zaczepek, o czym się ostatnio przekonał Lulek.
A żeby było jasne, czemu podpuszczałam weta, to proszę, oto Miciek:

Podobny, prawda? Miciek jest o kilka lat młodszy. Urodził się na targowisku na placu Grunwaldzkim i tam zaprzyjaźnił się z człowiekiem. A konkretniej, z panią prowadzącą kiosk z mięsem. Gdy targ likwidowano, pani poprosiła nas, byśmy znaleźli dobry dom dla kocurka - wiedziała, że mamy swoje koty. Szukaliśmy domu, ale... Miciek źle zniósł zmianę otoczenia - urodzony jako dziki, bał się, i nadal się boi ludzi. Długo trwało, nim zaufał nam na tyle, by nie kulić się i zamierać ze strachu. Przez długi czas też funkcjonował w naszym domu na zasadzie cienia - był kot, ale nikt nie mógł go dotknąć. No cóż, uznaliśmy, że skoro tak długo się do nas przekonywał, to nie ma sensu narażać go na ponowny taki stres... Zadomowił się został. Teraz, to już nawet pokazuje brzuszek do mizianek, ale tylko mojej mamie i czasami mnie.
Skoro byli już chłopcy biało-burzy, to może teraz pora na parę, a właściwie trójkę biało-czarną.
Jako pierwszy - Krówek:

Urodzony na działce, prawie dziesięć lat temu, trafił do mnie ze swoim bratem, Puśkiem (tym, którego pożegnałam na wiosnę). Pamiętam, ze odłowiliśmy go klatką-łapką, i że musieliśmy zastawiać ją kilkakrotnie, bo był tak lekki, że zapadka nie reagowała. Wielki, wielki przytulak i przyjaciel świata - ciężko było mi wyszukać jego zdjęcie takie, że nie ma na nim jeszcze jakiegoś kota, bo Krówek wujkuje wszystkim młodszym kotom - zawsze pierwszy idzie przywitać nowego przybysza,a potem stale mu towarzyszy czy wylizuje. No i do człowieka mruczy przy najlżejszym dotknięciu.
Jedna tylko jest jego wada, ale za to ogromna - Krówek szcza wyżej niż ogon ma - gdy korzysta z niezamkniętej kuwety, stara się nasikać możliwie wysoko, aż prawie stójkę robi. Co oczywiście skutkuje kałużami w różnych, nieplanowanych miejscach.
A skoro mówimy o białoczarnych, to przedstawiam też Hipolita:

To jeden z tych kotów, które nie mają u mnie zbyt wielu fotografii. Ta portretowa jest akurat najświeższą, ale chciałam przedstawić tego kolegę w całej okazałości i... nie mam takiego zdjęcia. No, poza tą zrobioną wiosną zeszłego roku, ale na niej Hipolit prezentuje się niezbyt pięknie:

Był wtedy po kilku przegranych walkach. Hipolit jest wojownikiem pełną gębą, czterokilowym zadziorą, który stawił czoło nawet Mecenasowi i, jak podejrzewam, wygrał. W każdym razie, ponieważ Hipciu pierze każdego kota w zasięgu wzroku, oddaliśmy mu do dyspozycji jeden z pokoi. Towarzyszy tam moim rodzicom w oglądaniu telewizji, śpi z moim tatą i sprawia wrażenie bardzo zadowolonego z siebie. A ja jestem zadowolona, że Hipolit pięknie łyka leki - musi brać je, ponieważ pięć lat na działkach naruszyło jego nereczki. Ale jak na razie, wet określa jego stan słowem: "kwitnący"
I, by skończyć o biało-czarnych, to jeszcze Matylda:

tak wyglądała w styczniu, gdy się wprowadziła do mojego pokoju. ta dziesięcioletnia dama do tej pory była naszym dyżurnym podwórkowcem. Ale gdy ocieplenia budynku skończyły się zamknięciem wszystkich okienek, a zima była, jaka była, zaproponowałam Matyldzie gościnę. I gościna została przyjęta - Matyldzie bardzo się u nas spodobało. A ze świeżego powietrza korzysta tak:

Kiedyś to była ukwiecona skrzynka... No cóż, musiałam się pogodzić z tym, że mam w tym roku mniej kwiatów na balkonie.
Skoro były już biało-bure i biało czarne, możemy chyba powiedzieć coś o czarno-białych:
Oto Bambo:

na swoim ulubionym miejscu do spania. I jeszcze tu, w całej swej okazałości:

ja naprawdę nie wiem, czemu ona jest taka gruba. Dostaje jeść to samo, co inne koty, a i ona, i Mrunia, przypominają kasztany na zapałkach
Za to Missy, Mała Missy, jest naprawdę szczupła i krucha:

Jak wspomniałam, Mrunia jest drugą grubaską w moim stadzie:

Jest gruba, agresywna wobec psa i zdystansowana wobec ludzi. Ale jednak ma chwile, gdy przychodzi i podstawia główkę pod drapanie - trzeba wtedy docenić zaszczyt, jaki czyni
Za to Minnie jest malutka:

zaś rok temu wyglądała tak:

Nadal jest dzika i nieufna. Wtedy to była malutka kuleczka śmigająca pod meblami, teraz jest szybka i zwinna panienka, też zmykająca przy próbie złapania. Ale powoli, powoli przekonuje się do ludzkich rąk i głaskania...
Czarny kolor kociego futra obnosi u mnie w domu Milusińska:
Dostała swoje imię, by "odczarować" jej agresywność - prawie mi zagryzła weta

potem długo i wytrwale atakowała nas w mieszkaniu. na szczęście były to ataki spowodowane lękiem - gdy się za bardzo zbliżaliśmy do jej kryjówki. Teraz jest z niej wielka przytulanka - robi co może, by się wpakować na kolana i miziać. Oczywiście, tylko wtedy, gdy sama tego chce - jeśli nie chce być brana na ręce, ucieka, nawet posuwa się do syczenia na zbyt namolnego, jej zdaniem człowieka.
No i czarny jest jeszcze Lulek:

Jak widać - zadomowił się zupełnie, a sierść pięknie mu zarasta dawne dziury. Parę razy starł się z Mecenasem, ale już uznaje, przynajmniej tak mi się wydaje, jego przywództwo. No i labiedzi, gdy tylko zostanie choć na chwilę sam - najlepiej mu przy człowieku, dokładnie - przy mojej mamie.
Z Mecenasem starć nie miał za to Srebro:

To wielki pieszczoch, ale też trochę "guła" jak mawia moja mama - wydaje się żyć w swoim własnym świecie, przyjaźnie nastawiony do wszystkich co go otaczają. Od czasu do czasu przypomina sobie, że chciałby mieć mamę, więc przychodzi wtedy do mnie i ssie moje bluzki, swetry czy co tam mam w danej chwili na sobie. Ale z tego, co o nim wiem, był odchowywany na butelce, jako zupełnie małe kociątko. A, i jeszcze przez to, że chował się z psem, ma wyraźną słabość do psów. On jeden pozwala, by Huan traktował go jako swoją zabawkę:

Za to Rudzik nie toleruje zaczepiania.

To mój kot - śpi ze mną, urządza awantury gdy wejdę gdzieś i zamknę drzwi za sobą, a najchętniej większość czasu spędzałby gdzieś przy moim ramieniu:

Płeć piękną u mnie reprezentują jeszcze szylkretki.
Oto Maria Antonina, zwana Tośką lub Jośką (od J-kształtnej plamy na piersi):

Akurat tutaj tak usiadła, ze jej wyraźnie nie widać. Dwa lata temu ówczesna nasza lokatorka przyniosła ją ze swojej pracy, maleńkie kociątko wyciągnięte zza kaloryfera w restauracji. Tośka nie wyrosła na dużą kocicę - jest raczej kalibru Missy, ale potrafi nieźle narozrabiać. Jej specjalnością są nocne gonitwy

A, i nie należy przejmować się jej minami - żółta kępka futerka powoduje, że Tośka wydaje się zawsze spoglądać spode łba
I jeszcze Hela:

Słodka pieszczoszka, wciąż pakująca się na kolana. Mama mówi o niej cukiereczek. Helcia zresztą jest kotką, którą chcę przedstawić w wątku łabądkowym, bo nieco ponad rok temu wyglądała tak:

No i jako ostatni w opowieści, ale nie ostatni w domu jest Huan:

Mieszaniec malamuta z ON-kiem, dwulatek, sam żywioł na czterech łapach i jedna z przyczyn tego, że niewiele mam czasu na pisanie postów - wymaga sporo wspólnego biegania. Ale kocham to namolne futro
I, zeby już skończyć wyliczankę, dwa obrazki z naszego domowego życia. Zima, gdy pracował kominek:

I zwykły widok jednej z kanap w domu:

Uploaded with
ImageShack.us