Acana ma mało białka, a sporo węglowodanów (w stosunku do np. Orijena), więc zamiana TOTWa na Acanę nie jest jakimś gigantycznym krokiem naprzód poza tym, że acana ma większy dodatek tauryny i groszek na jednak dalszym miejscu (chyba, że smakowo dla kota i w ramach urozmaicenia, bo każda karma ma jakieś plusy i minusy w stosunku do innych; producent acany i orijena jest ten sam). Jak chcesz, to mam po pół paczki (tej najmniejszej) Orijena i acany wild prairie - mogę Ci podesłać na próbę (adres na PW), bo szkoda kupować jak nie wiadomo czy jej podejdzie. Magnolce - jak jeszcze jadła odrobinę chrupek zamiast je zakopywać pod dywan - smakowało lepiej w starszej wersji (i wtedy łupała chrupki); przy nowej szybko wymyśliła, że jak złapie chrupka wzdłuż, a nie w poprzek, to połknie bez gryzienia (aczkolwiek nic jej się złego nie działo jak nie gryzła). Swoją drogą może jednak warto byłoby zainwestować w automat do karmy (taki z podtrzymywaniem świeżości) na mokrą karmę.
Cena Orijena jest wyższa niż applawsa czy TOTWa, bo też skład jej zupełnie inny i analiza też inaczej wygląda (zresztą to już wiesz - nawet w Twoim wątku wklejałam): inna jest cena mięsa z kurczaka typu "odpady z produkcji czegoś dla ludzi" z hodowli "nowoczesnych", a inna w przypadku mięsa z hodowli ekologicznych. Poza tym w TOTWie groszek ma spory udział w analizie pt. białko, w Orijenie jest zupełnie inny skład; zresztą w Orijenie masz 80% mięsa i 20% reszty, a acanie - 65% mięsa i 35% reszty (wyoślone nawet na opakowaniu). WildCat też ma fajny skład (szczególnie etosha - 80% mięsa), ale cenowo wychodzi jak orijen (cudów nie ma - jak to ma być białko z mięsa a nie groszku itp., to będzie kosztować). "Mięso z hodowli ekologicznych wolne od..." - za to właśnie się tyle płaci; i za to, że to mięso a nie kości powleczone mięsem (czyli jak np. korpusy rosołowe). Kości mięsne są dobre dla kota, ale w max. 1/3 - reszta to musi być mięso samo (bez kości).
Już to liczyłam - czy się daje wysokiej klasy suche czy mokre, to i tak jest dość drogo (szczególnie jak kot nie tyka z puszek, a jedynie saszetki toleruje). Zresztą jak się chce dobrze w domu zjeść, to też tanio nie będzie, ale jak się chce to samo zjeść gotowe, to jest jeszcze drożej (opakowanie i czyjaś praca przy produkcji oraz dystrybucji kosztują). Każdy chce zarobić. Zresztą prosty przykład - kurczak z hodowli ekologicznych a kurczak marketowy z promocji... różnica nawet w zapachu ogromna, o smaku nie wspominając - i w cenie też ogromna. Metody szybkiej i tańszej hodowli wymyślono, żeby więcej ludzi mogło kupić, a nie żeby mięso było lepsze w smaku i składzie (podobnie jak cukier zrobiono, żeby ludzi było stać na słodzenie, bo miód czy syrop klonowy były drogie, wiec dostępne dla małej grupy odbiorców - tylko że cukier to wysoko przetworzony produkt z pustymi kaloriami, ale słodki jest i wielu to wystarcza - przynajmniej do czasu).
W BARFie musisz na początek trochę zainwestować w suplementy - w skali dłuższego okresu wyjdzie taniej niż dobre mokre, ale na początek to są jednak większe wydatki; poza tym trzeba się trochę poznać na okolicznych sklepach i ocenianiu mięsa; u mnie na jednego małego kota przy robieniu mieszanek na 8-10 dni zawsze sporo mięska zostaje (nie kupię pół uda czy piersi indyka), więc kombinujemy na obiadki "resztki po kocie" (np. cała kaczka, odcinam 200g piersi, a my jemy "resztki"

) - współczuję wszystkim wegetarianom w tym zakresie (mają trudniej i przy zakupach, i przy zagospodarowywaniu reszty jak nie chcą dokarmiać okolicznych bezdomniaków). Niemniej jednak warto o tyle, że można kotu urozmaicać jedzenie, a do tego korygować dietę pod różne niedomagania (człowiek staje się producentem karmy dla własnego kota). Przestawianie kota z chrupek na mięso może potrwać długo - niejednokrotnie nawet rok, maleńkimi kroczkami do przodu. U mnie o tyle było łatwo, że Mokate w ogóle karm nie chciała (mięso od razu wcinała - choć po próbie z karmami wydawało się, że ten szkielecik chyba planuje umrzeć z głodu), a Magnolia z początku uwielbiała gotowane i mokre (suche czasami i to troszkę - dopóki miała wybraki różnych substancji po strajku schroniskowym), a później całkiem olała puszki i tylko surowe (ze sporym prawdopodobieństwem kiedyś polowała - stąd zapewne między 2 a 3 w nocy albo zje, albo wymiot lub wydarte kłaki z brzucha; jedzenie = mieszanka; chrupki dla niej to nie jedzenie, a mokre leżące więcej niż 20 minut to coś do zakopania pod dywan; automat do karmy jest jak zwykła miska - nie umie z tego jeść, bo je tylko z płaskiego talerzyka /zdeformowany nos robi swoje/; pozostaje lunatykować do kuchni i kotusia nakarmić głaskając go jeszcze, że tak ładnie zjadł nawet z paskudnym zielonym i tranem w środku

).
Kiedyś jak kotuś czegoś nie chciał i tworzył, to mnie od razu stres łapał - kotuś wyczuł i dopiero nie jadł; teraz jak nie chce, to głaskam zachowując stoicki spokój i mówiąc do niego, że to pyszne i w ogóle super - i w końcu kotuś zje. Zestresowanie opiekuna utrudnia bardzo wiele, a kota nie da się oszukać (wyczuwa idealnie nasze pole, które generują impulsy skaczące pomiędzy neuronami i wychwytuje nawet mikro mimikę czy najmniejszy element mowy ciała). Dlatego trzeba być przekonanym samemu najpierw do czegoś - czy to zmiany karmy, czy nawet wizyty u weta: jak człowiek (wielki) się stresuje, to trudno, żeby kot (mały) był spokojny.
Za jakiś czas spróbuję Magnolce dać mysz (zabitą - z mrożonki) - zobaczymy, czy wie co to i czy to jadła. Jak będzie smakowało, to część jedzenia będzie w różnych żyjątkach (kumpel ma jeże i też dietę uzupełnia żyjątkami: da się ponoć przeżyć; na forach terrarystów jest sporo o "karmówce").
...