Sis pisze:W schroniskach nieczęsto wykonuje się testy elisa Felv/FIV, które i tak są nie do końca miarodajne, o PCR nie ma co marzyć.
Problem w tym, że zrobiłam i Elisa, i powtórzyłam później PCR - i co z tego? Nie udało mi się na czas powiązać faktów, a długie opowiadanie wetowi o najmniejszej pierdółce poszło na marne, bo też nie skojarzył - mi zabrakło po prostu wiedzy... nawet jakby w schronisku wyszło samo FeLV+, to by ta wiedza i tak nic nie dała - dopiero świadomość, że białaczka jest aktywna i Ją powoli wykańcza by pozwoliła inaczej Ją leczyć i nie robić zbędnych stresujących Ją badań czy zastrzyków, bo jeśli chodzi o opiekowanie się Nią, to i tak byłoby tak samo - nie brakowało Jej niczego i do samego końca była kochana i przytulana - bez względu na wszystko. I odeszła w moich ramionach - nie sama, gdzieś w klatce w klinice czy innym podobnym miejscu; czytałam o hospicjum dla kotów, które prowadzi jedna kobieta - gdzieś chyba w stolicy... ale tam Mokatek by się nie załapał, bo była FeLV+, a to by Ją dyskwalifikowało - nawet tam nie byłoby dla Niej miejsca. Całe szczęście, że choć umierała w swoim domku, który bardzo lubiła obchodzić jak swoją posiadłość i w którym znała każdy kąt... długo jeszcze będę się rozglądać zapominając, że już nie wyjdzie za chwilę zza drzwi czy zza szafki tudzież innego miejsca - niby człowiek wie, że Jej nie ma, a jednak Jej wygląda jakby miała w jakiś magiczny sposób wyrosnąć z pod ziemi...
Sis pisze:Wiedząc, że odejdą, i tak bym je wzięła, z pełną świadomością bólu, jaki mnie dotknie, gdy będą odchodzić i gdy już odejdą.
I tak bym wzięła Mokate - nawet gdybym wiedziała, że to na kilka tygodni... bo nie brałam Jej z żadnego innego powodu jak tylko takiego, że żal mi było tego małego koteczka - tak smutno patrzyła z tego zdjęcia w ogłoszeniu... i tak bardzo pragnęła domku, gdzie Ją będą kochać: to było widać... i cieszę się, że Ją wzięłam, a nie że umarła w schronisku nie doczekując się wymarzonego domku w przekonaniu, że da nikogo nie jest najważniejsza na świecie. Choć przez chwilę mogła zaznać miłości i posiadania swojego człowieka na wyłączność.
Jednak gdybym była świadoma, co się naprawdę dzieje, było by mi łatwiej, bo nie miałabym złudnych nadziei i zapewne nie pozwoliłabym na pakowanie w Nią antybiotyków, które i tak nie mogły niczego zmienić, pobieranie Jej krwi trzy razy pod rząd, bo ciągle coś nie wychodziło w badaniach, nie ładowała w Nią antybiotyku w tabletkach ostatnie dwa tygodnie... i nie jest to szukanie winnych - zła jestem na siebie, bo wiem jacy bywają ludzie, a jednak ufałam ślepo w to, co mówili jak ostatnia naiwniaczka choć dręczyły mnie ciągle jakieś dziwne przeczucia: nie było dnia, żebym nie przeszukiwała forum czy innych stron odnośnie tego, że kot dużo śpi, że ma chorą wątrobę itd. - tylko niestety nie umiałam tego dobrze poskładać w całość. Kolejny raz w życiu bardziej zaufałam "mądrym głowom" niż swojej intuicji - i kolejny raz żałuję. Muszę zacząć bardziej wierzyć w siebie, a mniej w innych.
Sis pisze:Mokate jest i tam i tu. Magiczne koty nie odchodzą.
Wiem, ciągle jakbym czuła Jej obecność - jakby na mnie patrzyła tymi swoimi mądrymi oczkami... niby naukowo niemożliwe, ale... nauka wszystkiego pojąć nie umie. Tak jak nauka nie wytłumaczy, dlaczego szukając czegoś zupełnie nie związanego z kotami trafiłam na ogłoszenie o Niej i dlaczego już dzień wcześniej wiedziała, że po Nią przyjadę i że stało się tak, że wiedziałam, że muszę po Nią jechać i to koniecznie szybko - jakby coś we mnie wstąpiło: chodziłam jak w transie... nieraz widziałam informacje o różnych biednych kotkach potrzebujących pomocy - wszystkich mi było żal, ale nigdy nie miałam tak, że zasnąć się nie dało i czułam, że muszę po takiego kotka jechać choćby nie wiem co... rodzice generalnie są przeciwnikami trzymania zwierząt w mieszkaniach, bo wg nich one się w domu męczą, ale jak mnie widzieli, to powiedzieli "dobra, jedź po tego kotka, bo patrzeć na Ciebie już nie idzie jak tylko ciągle o nim myślisz i gadasz". Przypadek? Trochę trudno w to uwierzyć... dlaczego akurat ja miałam się z Nią spotkać? Pewnie i to kiedyś się wyjaśni, bo ponoć nic w naszym życiu nie dzieje się przypadkiem... I dlaczego na moich rękach miała umierać? Też nie wiem... tak jak kiedyś obca kobieta umierała na moich rękach zanim pogotowie zdążyło przyjechać... i też nawet jakby byli w minutę, to nic by się nie dało zrobić... ponoć co nas nie zabije, to nas wzmocni - zastanawiam się, do jakiego życiowego zadania mnie los tak wzmacnia.
...