Perełka z UŁ - nie zamarzła, dowołała się pomocy 
Perełka ze strażakami - to im zawdzięcza ratunek
Zaczęłam opisywać dzisiejszy poranek, kiedy zadzwonił telefon. Ten telefon. Rzuciłam się do samochodu, by wyprzedzić Straż Pożarną. Udało mi się, więc mam co opisać.
Rano zadzwoniła pani z ochrony UŁ. 18.01.2012 zaginęła kotka z portierni, wysterylizowana, wypieszczona. Szukali, wołali - bezskutecznie, stracili nadzieję. Mrozy we dnie po kilkanaście stopni, noce jeszcze zimniejsze…
02.02.2012 pani na nocnym dyżurze usłyszała rozpaczliwe miauczenie z sąsiedniej kamienicy, przeznaczonej do rozbiórki. Z okna na III-cim piętrze!!! Na parapecie siedziała i rozpaczliwie płakała uwięziona tam kotka. Musiała czegoś się przestraszyć, w popłochu jakimś otworem dostała się do kamienicy, wbiegła na samą górę i nie umiała wrócić.. Kamienica pusta, okna i drzwi na parterze zamurowane, pozabijane deskami, wejść nie sposób. I niebezpiecznie. Wezwano Straż Miejską - przyjechali, oderwali deski z drzwi, przeszukali parter, wołali kotkę, próbowali dostać się na piętra - ale jak? Schodów nie ma, zrujnowane, stropy pozarywane… Wezwano Straż Pożarną. Podnośnik sięgnął do okna, ale kotka uciekła z parapetu. Strażacy weszli przez okno do budynku, przeszukali piętro, ale Perełka gdzieś się ukryła… Zostawili jej trochę suchej karmy. Przez dwa kolejne dni nikt kotki nie widział ani nie słyszał, niepokój rósł, nadzieja gasła, mrozy potężne, ile kot może wytrzymać? Bez wody i jedzenie, bo zamarznięte?
Opiekunowie kotki nie bardzo wiedzieli, co robić, po prostu zgłupieli i nie mieli pomysłu, co dalej - tak powiedzieli mi już po odzyskani kotki. W końcu ktoś gdzieś przypomniał sobie o nas, pomyślał, że może jakoś damy radę pomóc - i dziś rano zadzwonili, wyrywając mnie ze słodkiego wylegiwania się pod ciepłą kołderką, ale co tam. Zawiozłam klatkę-łapkę, pani z ochrony po raz kolejny poprosiła o pomoc strażaków - przyjechali, zastawili klatkę na parapecie okiennym, przytomnie obciążyli ją kamieniami - żeby nie spadła, jeśli kotka się złapie i zacznie się przemieszczać - klatka musiała stać tak, by z dołu widać było „zawartość”. I czekamy. Nie mogę powiedzieć, by spokojnie. Nerwy niby nie pomagają, ale trudno je opanować…. No więc nerwowo dzwonimy do siebie co godzinę, cisza, kotka nie miauczy, ciągle ktoś chodzi pod kamienicę i woła. Po pracy podjechałam, zrobiłam zdjęcie klatki w oknie. I znów czekanie i telefony – i co? Jest? Nie, cisza, nie widać jej.
Klatka na III piętrze, w drugim oknie od prawej.

Wieczór. Nadal nic. Siadam do komputera, ile razy można sprawdzać, czy nie ma jakiegoś nie odebranego połączenia, jakiegoś sms-a?
W końcu jest - pani z ochrony dzwoni, krzyczy jest, jest, jest!! Strażacy już wiedzą, jadą, słyszy pani, to ona!!! W tle słychać głośne kocie miauki. Żeby tylko klatka nie spadła!!! To III piętro!!! Akurat jest u mnie koleżanka, poganiam zdziwioną okrzykami - szybciej, szybciej, musimy zdążyć przed Strażą Pożarną!!!
Pędzimy przez ciemne zmarznięte miasto, w bramę wjeżdżamy prawie jednocześnie. Jest pani z ochrony - dyżur skończyła dawno, ale przecież i tak od trzech dni prawie nie śpi, musiała poczekać na Perełką, jest jeszcze kilka innych osób, wszyscy uradowani, że Perełka żyje, że wróci. Ktoś ostrożnie mówi, że to może inny kot, nie szkodzi, innego też nie trzeba ratować, ale to na pewno Perełka!!

Wielki czerwony samochód podjeżdża pod kamienicę, dwaj strażacy szybko rozstawiają podpórki, balkonik już jedzie w górę, kot w klatce miauczy, kocie oczy świecą, za chwilę z kotem w klatce są na dole. Wydaje się, że trwało to chwilę, ale chyba nie… Jesteśmy straszliwie zmarznięci, biegniemy do portierni, strażacy jeszcze zostają zabezpieczyć podnośnik, schować podpórki zabezpieczające samochód. Pani ochroniarka prawie płacze, moje Perełka, powtarza, moja kotunia kochana. W całkiem sporym pomieszczeniu robi się nagle ciasno, nie wiadomo skąd pojawia się sporo osób, każdy chce pogłaskać pupilkę. Koteczka przytula się, ociera o nogi, biegnie do miseczki, do legowiska, miauczy, gada - zupełnie inaczej niż tam w oknie. Widać, że jest szczęśliwa. Jeszcze przychodzą strażacy, zdjęcie pamiątkowe ocalonej kotki i jej wybawicieli, wzajemne podziękowania, okrzyki radości, że się udało. I pożegnanie, bo opiekunka biegnie z Perełką do lekarza - do całodobowej lecznicy AS, blisko. A my do domów, odtajać.
I jeszcze ostatni telefon - już po wizycie u weterynarza - koteczka odwodniona, z mocno obniżoną temperaturą, wychudzona - kroplówka, witaminki, leki. Jutro powtórka. Zalecenie - karmić, wygrzewać, przytulać. I pilnie obserwować. Bo po takiej „przygodzie” - dwa tygodnie na mrozie, pewnie bez jedzenia i wody, bo skąd - trzeba bardzo uważać na wszelkie nietypowe zachowania i objawy. Na wszelki wypadek.

Jedziemy do Ciebie, Perełko Już ją mamy

Gorące powitanie Nareszcie u siebie
I jeszcze ogromnie podziękowania - dla opiekunów, że nie zrezygnowali z poszukiwań. Dla Straży Miejskiej, że nie zlekceważyła wezwania i zrobiła, co mogła. I przede wszystkim dla strażaków ze Straży Pożarnej - p.Tomka i jego kolegi - za to, że ocalili koteczkę - bo to oni zrobili dla niej najwięcej .