trochę się działo.
W czwartek po Nowym Roku pojechałam naprawdę na tylko i wyłącznie wizytę kontrolną z moją DeeDee - skończyło się na wykluczaniu najgorszych paskudztw typu nowotwór jamy ustnje, fiv, felv. Wczoraj dopiero odetchnęłam z ulgą, a ci co mnie znają wiedzą co to znaczy...
DeeDee ma kolejny nawrót (trzeci rowno co trzy miesiące), tym razem jest ogromna nadżera w pysiu z jednej strony. Już teraz wiadomo, ze to mega stres, który ona tak przezywa i osłabia jej odpornośc no i że mam w domu caliciwirusa. Nawet nie sądziłam wcześniej, ze to takie upiorstwo - nie tłucze się przy tradycyjnym sprzątaniu, siedzi w zakamarkach mieszkania, meblach do 28 dni. A koty sieją nawet bezobjawowo kilka lat!
Na razie będe wzmacniac DeeDuni odpornośc - już dostaje duże dawki beta-glukanu, mam kupic tran, interferon, zastanawiam się też nad lizyną. Minimalizowac stres - feliway w drodze dzięki Adamowi

.
Zresztą znów jest zagrożenie dla stada - Mikunia kichała, Milenka jeszcze przedwczoraj miała ropę w oku a oczęta mruży, Nutka i Notka jakoś się trzymają. Ruda Łapa też ma mokre oko. Wszystkim daje ogromne ilości beta-glukanu i mam nadzieję, ze u reszty się nie rozwinie paskudztwo. Narazie wygląda, ze sytuację mam opanowaną.
A MIka szaleje... skrada się, poluje na piorka, skacze i rzuca się na nie jak king kong

Poluje na Milenkę, gania się z innymi kotami, futerko dużo ładniejsze.
No i w stadzie nie mamy lamblii

i to jest super wiadomośc.
