Chciałam jeszcze tylko napisać, że Alusia chyba zrobiła mi Mikołaja...
Wczoraj wracałam późno wieczorem do domu, a tu na moim osiedlu, niedaleko mojego bloku biega... kot!!! Widać że zagubiony, bo biegał w kółko tak nerwowo, widać że chciał pomocy, głodny. Idzie noc, u nas zapowiadali -9 st. mrozu, widać że kot domowy. Ponad godzinę z taką jedną panią próbowałyśmy kota złapać, niby podchodził do ręki, ale się bał. W końcu pani go złapała (sznyty miała na rękach, nie powiem) i myślałam, że ona go weźmie. Ale pani powiedziała, że bardzo lubi koty, tylko że... ma już jednego (!) i tego nie może wziąć. A ja mogę?? U mnie to piąty kot!!
Nie byłam jeszcze zupełnie gotowa na nowego kota w domu, po śmierci Alusi chciałam w ogóle trochę odpocząć od tymczasowania. Finansowo też popłynęłam, leczenie Alusi pochłonęło straszne pieniądze. O te moje dwa tymczasy nikt nie pyta... No ale co miałam zrobić z kotem?? zostawić na mrozie?? ja tak nie umiem...
I takim to sposobem nowy kot grzeje właśnie burą doopkę pod kaloryferem. No i jest to kotka, dorosła, bura, czyli kot adopcyjny jak szlag

(chociaż właściwie to mam w domu niby bardzo adopcyjny kolor, rudasa, a siedzi u mnie już od września

).
Dzisiaj porozwieszałam ogłoszenia, ale znając życie wątpię, żeby ktoś się zgłosił. Bo gdyby mnie zginął kot, to ja bym go szukała i to ja bym wieszała ogłoszenia, ech samo życie...
kotka jeszcze nie ma imienia (może jeszcze znajdzie się właściciel, o ja naiwna

), ale to taka Mania nr 2



