Pobudka była nagła. Około 1,00 w nocy. Kotku zachciało się iść do toalety "na dwa" i niestety prowizoryczny kartonik z gazetami zupełnie się do tego nie nadawał. W momencie kiedy próbował zasypać to co zrobił poprudził sobie łapy i wpadł w taką panikę że zaczą biegac po całym przedpokoju brudząc wszystko swoim "dziełem" i krzyczał w niebogłosy. Podbiegł pod drzwi wyjściowe i bardzo prosil by go wypuścić. Cóż miałam zrobić? kota puscilam na klatke wedle życzenia, złapałam się za szmatki i w środku nocy zaczęłam dogłebnie sprzatac przedpokój

Myślałam że to na tyle kociej przygody... ale rano pod drzwiami zowu znalazłam kota

na szczęście tego samego

Dzień już spedzil w domu, jadł, spał tam gdzie mu było wygodnie, zachowywal się spokojnie ale nadal nie można było go dotykać, gryzł i drapał, czasem potrafił bić łapami na oślep. Zauważyliśmy że boi się gwałtownych ruchów i głośnych dźwięków. Po południu wrócił Grzegorz, od razu naszprycował się środkami na alergię - no przeciez kota trzeba ratowac

Pojechaliśmy do sklepu kupiliśmy trochę jedzenia kociego, żwirek i na arzie wzieliśmy dla kota duży,mocny karton na kuwetkę. Jeszcze tego samego wieczora obkleiliśmy wszystkie klatki, pobliskie sklepy i przystanek autobusowy ogłoszeniami o znalezieniu kota. Wydawało mi się to logiczne że właściciel musi się znaleźć - kot był wyjatkowo ładny, zadbany, załatwiał się do kuwety no i spał w łóżku. Jak się później okazało - myliłam się.