» Śro cze 19, 2013 21:53
Re: NEKO - Grupa Pomocy Kotom [Wrocław]
Więeec, aby wszystkio było w dobrej kolejności. Za ewentualne przeklenstwa przepraszam, ale wywolalo to u mnie straszna nerwice i nawet zimny prysznic nie pomogl. A wiec od kilku dni zajmowalam sie sprawa kota z Gajowej, ktory pojawia sie tam od kilku dni. Duzy, czarny, ladny kot, dajacy sie wszystkim glaskac. Obserwuje go pani Lidzia, wszystko pieknie, szukamy mu domu. Nie pokazywal sie ostatnio, bo upały itp. Wyszedł dzisiaj wieczorem. Telefon od Lidzi, że jest, więc biegnę na Gajową. Jestem już prawie na miejscu, Lidzia dzwoni znowu. Okazuje się, że jakaś mała dziewczynka siedzi przy tym kocie w krzakach i mówi, że to jej. No to ja jeszcze szybciej, żeby obczaić sprawę. Zachodzę na miejsce, no faktycznie siedzi dziecko, Lidzia obok, dziecko ma smycz, za dużą, no ale smycz i saszetke kociego jedzenie. No i mówi, że kot jej, że Maciuś się nazywa, że on sobie sam wychodzi, bo mają uchylone drzwi. No sprawa śmierdzi, ale gadamy dalej. Młoda opowiada, że ma jeszcze chorego kotka, ale mama z nim była u weterynarza. I że ma jeszcze kota i ten kot ma dzidziusie, ale mama mówi, że dzidziusie to umra, a koty uciekną i nie będą mieć wgl zwierząt. A tak ogólnie to mają jeszcze psa, kota, chomika, królika i rybki. Młoda ewidentnie zmyśla, Lidzia chce, żeby zawołała mamę albo tatę. Młoda, że nie, bo mama zajmuje się dzidziusiami, a tata w pracy. No więc my, że odniesiemy jej kotka do domu i porozmawiamy z rodzicami, a ona, że mama nie pozwala. No więc dalej podchody, ustaliłam z nią, że zaniosę jej kota pod blok, bo kot duży, zestresowany (zestresowany dla tego, że musiałam go wyciągać z krzaków, po czym młoda założyła mu podobno jego smycz, kot wgl nie nauczony chodzenia na smyczy, zaczął się wyrywać, tamta go puściła, a to smycz była rozciągana, więc kot wystarczony hop pod samochody i bieg przez ulicę, więc ja zanim, wyciągam ja spod aut, kici kici jak szalona, dobra wyszedł, zdjęłam mu smycz, wszystko spoko) no więc wracając, umówiłam się z tym dzieckiem, że odniosę jej kota pod blok, i nie będę wchodzić na klatkę, bo chciałam wiedzieć chociaż, gdzie mieszka. No zgodziła się, ja Maćka na ręce, a to kawał kota, nagle wychodzi weterynarz, że -a co Panie z tym kotem robią. No więc tłumaczymy się z Lidzią, ja stoję z tym kotem jak idiotka, świece oczami, że nie chciałyśmy wydać dziecku kota, no chyba uwierzył. Młoda powtórzyła mu to co nam, pozmyślała, że kot ma 15 lat, wgl inne brednie chyba też. Po czym podchodzi dwóch chłopaszków i hyc młodą, że spieprzyła z domu. Więc my za nimi, czy to ich kot. On mówi, że jest bratem młodej i że jest pojebana chora psychicznie i wszystko zmyśliła. Zaraz potem przybiega jej matka, wykrzykuje od kurw i ja pierdole, choler itp, bierze to dziecko szarpie za ręce, po czym przyjebała jej ręka i poszli wszyscy dalej w wyzwiskach. Brat twierdził, że nie mają żadnych zwierząt. Ale skąd to dziecko miało jedzenie dla kota i smycz? Ogólnie Pani Lidzia ma tam obserwować, czy młoda się nie pojawia, weterynarz ma mieć oko na kota. Jestem z nimi w kontakcie, także będę informować. Dziecko twierdzi, że mieszka w tym bloku co weterynarz i w tamtym kierunku też poszli. Czy to prawda, nie wiem na 100%, bo po dzisiaj, to już trudno mi w cokolwiek uwierzyć co ludzie mówią. Nikt ich tam nie zna, ani weterynarz, u którego podobno z kotem byli, ani Lidzia, która spędza dnie i noce w oknie.
"Etyka szacunku dla życia nakazuje nam wszystkim poszukiwać sposobności, by za tyle zła, wyrządzonego zwierzętom przez ludzi, pospieszyć im z jakąkolwiek pomocą""The greatness of a nation and its moral progress can be judged by the way its animals are treated."