Jestem kociarą od maleńkości

W moim rodzinnym domu zawsze były koty. Ale moim kotom polskim może kiedyś założę wątek, ten ma tyczyć
mojej przygody z kotami na wyspach.
Pierwszy był Stefan ['].
Przyniesiony przez mojego ślubnego z pracy, ktoś Go tam podrzucił
że niby wykarmi się z innymi buszującymi po zakładzie kotami.

Skrajnie wychudzony, z zaawansowanym kk, zarobaczony jak cholera, bez chęci do życia właściwie jedną nogą za TM
Decyzja veta - uśpić
Uparliśmy się i własnymi siłami wyciągneliśmy kota z choroby. Leki ściągałam z Polski i udało się.
Tak wyglądałem 3 tygodnie po przybyciu do mojego domku:


Tutaj już prawie zdrowy:

A tutaj już dorosły (jedno z ostatnich zdjęć Stefana )

Nie było sposobu żeby Stefan był kotem nie wychodzącym ponieważ mieszkaliśmy ze współlokatorami
(częściowo nieprzychylnymi zwierzętom),
kot pętał się po całym domu i tak byliśmy szczęśliwi że nie wywalili nas razem ze Stefanem na bruk.
Stefan zginął pod kołami samochodu na oczach mojego męża. Ból nie do opisania, zresztą sami wiecie co czuliśmy.
I wtedy zapadła decyzja nigdy więcej kota!

Ale nasze decyzje naszymi decyzjami, a koty miały
swoje plany wobec naszej osoby. Tak przypałętała się Zuzia, Tosia i kilka maluszków.
One chyba na odległość czują kociarza i się przyplątują, a ja nie umiałam tak po prostu przejść obok i udawać że nie widzę

Musieliśmy zmienić dom, wynajęliśmy sami, w miejscu jak najlepszym dla kotów, z dala od drogi w sąsiedztwie samym pól.
Ja niepracująca - tzw.żona przy mężu

finansowa zmusiła mnie do szukania kontaktu z jakąś tutejszą organizacją zajmującą się jakąś zniżkową
sterylizacją. I udało się

My nie byliśmy jeszcze gotowi na zatrzymanie któregoś u siebie,ciągle w naszych sercach był tylko Stefan i ogromne
poczucie winy.

cdn.