Cała historia zakocenia rozpoczęła się od…. królików. A dokładniej od pewnej króliczki rasy baran miniaturowy o imieniu Psotka

Po ślubie pomyśleliśmy o jakimś stworzonku. Pies – nie ma mowy, pies w bloku mógłby się męczyć; kot – nie no, mój mąż i kot, to w ogóle nie do pomyślenia. Padło na królika. JEDNEGO. I tak zawitała u nas Psotka – przekochana, przesympatyczna królinka, która próbowała nas wychować i pomimo niepowodzeń nigdy się nie poddawała. Odeszła 4 lutego 2009r w wieku niecałych 4 lata, po 6 tygodniowej walce z ropniem żuchwy

Czorcik

pojawił się niby przypadkowo i nieprzypadkowo. Kiedy Psotka była młoda wyczytałam, że uszaki lepiej chowają się we dwójkę. W końcu to zwierzęta stadne. Zaczęliśmy myśleć o drugim uszaku. W końcu stwierdziłam, ze jak drugi to dopiero na wiosnę. Na Boże Narodzenie pojechaliśmy z Psotką, wróciliśmy z Psotką i malutkim Czorcikiem. Był nietrafionym prezentem gwiazdkowym.
To był pierwszy akt przygarnięcia przez nas zwierzaka

Dymek

Kupiony w sklepie zoo, najprawdopodobniej ze zwrotu – może prezent dla dziecka i się znudził, może niechciany prezent…. Agresywny, panicznie bał się brania na ręce. Po kastracji troszkę się wyciszył, a teraz, wraz z wiekiem robi się coraz łagodniejszy

Kropka zawna Żabą

Była trzymana w nieciekawych warunkach. Tyle wiemy. Jakaś pani ją odebrała właścicielom i szukała dla niej domu. Trafiła do nas. Największa panikara jaką znam
Kulka

Śmierć Psotki bardzo przeżyliśmy. Nie wyobrażaliśmy sobie, że wracamy z pracy i patrzymy na pustą klatkę

Potem były jeszcze dwie myszy
Filipek

Czarno-biały myszor, troszkę bojaźliwy, ale bardzo sympatyczny
Akro

Kochana biała myszka, która umiała biegać tylko w lewą stronę. Umierała mi na dłoni – kiedy próbowałam odłożyć ją na posłanko, natychmiast wracała i wtulała się

A potem nastąpiła stagnacja….
A potem…
Chyba mailem Krzysiek zadał mi pytanie „Chcesz kota??” Wywaliłam oczy i zastanawiam się co jest grane. Żarty jakieś czy co? Przecież Krzysiek nie lubi kotów, co mu odbiło! Ale jednak pełna powaga. U znajomego kotka się okociła i są 4 maluchy do wydania - dwie bure dziewczynki i dwóch rudych chłopców i mam sobie wybrać. Jeżeli chodzi o zwierzaki – mnie dwa razy pytać nie trzeba. Wybrałam burą dziewczynkę. Tak trafiła do nas Pchła (Pchełka, Pełka)


Ale Krzysiek zaznaczył. Ma być jeden kot. Coś mu tam, napomknęłam, że kociaki lepiej we dwójkę się chowają, ale naciskać przecież nie będę




Po trzech dniach Lordzik nam się rozłożył – dostał gila takiego, że hej. Miesiąc kwarantanny i leczenia. Pchła znowu została bez towarzysza (a już się oswoiła, że nie jest sama i że fajnie jest mieć kumpla). Hmmm, co tu zrobić. Jak to co? Znaleźć następnego kota. Krzysiek pogrzebał na miau i znalazł. Rudzielca. Na Śląsku. U Korciaczek



Pchła przyjęła rudego szczekaniem i próbą zastraszenia, ale w końcu zaprzyjaźnili się i do tej pory Szefciu jest jedynym kotem, którego Pchła w pełni akceptuje i lubi.
Krzykacz


Lazł ulicą maluch i darł się wniebogłosy. Obok ruchliwa ulica, szczyt powrotów z pracy. Napatoczył się na wrzaskulca Krzysiek. Kociak miał być na tymczasie. I był. Do momentu, kiedy stwierdziliśmy, że u nas zostaje

Tazzy (Tazzulec)

kiche_wilczyca pisze:Kiedyś mojej koleżance obiecałam, że jakby jedna z jej kotek, moja ulubienica Bella, miała kociaki, to ja jednego biorę. Potem trzęsłam się, bo to były czasy, gdzie Krzysiek nie chciał o kocie słyszeć. Kotki koleżanki były na tabletkach, bo jakoś zbierali się do ciachnięcia ich, ale zawsze brakowało na to pieniędzy. No i zdarzyło się. Mama koleżanki zapomniała podać kotkom tabletek, w wyniku czego dwie zaciążyły – bura z białym Bella i pingwinka Fiona. Urodziły razem, na jednym fotelu, 5 listopada 2009 roku. Nikt nie wie, czyje kocięta której matki były. Najpierw zobaczyłam zdjęcia. Spodobało mi się rudo płowe kociątko z tygrysim pręgowaniem. „A nie, nie, ten zostaje” powiedziała z uśmiechem mama koleżanki. Wybrałam inne, bure z wyraźnym M na łebku. M jak Marta. I otrzymało robocze imię Martusia. Kiedy kociaki miały jakieś 5 tygodni wybrałam się w końcu do koleżanki. Od razu oczywiście dopadałam kociaków. Ku mojej czarnej rozpaczy Martusia miała mnie w głębokim poważaniu. No bo chciałam się z nią poznać, zaprzyjaźnić, póki jest jeszcze w swoim rodzinnym domu, żeby potem, przy przeprowadzce nie przeżyła nadmiernego stresu. Wzięta na ręce a i owszem spokojnie, ale jak tylko ją puściłam na podłogę – dopadała do rodzeństwa. Patrzyłam na bawiące się kociaki, z poczuciem, że to nie to, nie ten kot…. Nagle poczułam, że coś skubie mnie w palce od nóg. Patrzę – jakieś czarne paskudztwo z białą krawatką. Kocie obwąchało mnie, poskubało i usiadło przytulone do moje nogi i zadarło łebek do góry patrząc mi głęboko w oczy. I wtedy pierwszy raz się zawahałam. A może tego by wziąć, skoro Martusia mnie kompletnie olewa? Moje rozważania przerwała koleżanka mówiąc, że ta kotka jest już zarezerwowana. Ech, szkoda, no trudno. Umówiłyśmy się, że pod koniec stycznia Martusię zabieram do nas. Ale czarne paskudztwo nie wychodziło mi z głowy. W domu koleżanki więcej czarnulki nie zobaczyłam, bo zaraz po nowym roku trafiła do nowego domu. I już po tygodniu okazało się, że są problemy. Pani co prawda jest znajomą od kilkudziesięciu lat, zawsze kochała zwierzęta, ale z kotem zupełnie nie mogła się dogadać. Skarżyła się, że Nora (jak nazwała kociątko), maltretuje jej królika, tak, ze biedny uszak boi się z miejsca ruszyć, że jest zbytnio ruchliwa i w nocy zamiast spać, to szaleje. Zamykała ją w łazience i wpadła na pomysł, że kupi dużą klatkę i jak będzie wychodzić i zostawiać kotkę samą, to ją tam będzie zamykać. Włos na głowie mi się jeżył, jak tego słuchałam. Zresztą nie tylko mnie. Koleżanka podjęła decyzję, że kota zabiera. Oj nie było prosto. Bo pomimo narzekania, pani była zadowolona, że ma istotkę, która przychodzi do niej, przytula, mruczy. Ale ten królik biedny, bardzo się boi….i już znalazła Norze dom u swojej znajomej. I wtedy podjęłam decyzję. Powiedziałam koleżance, że dam czarnuszce dom, niech ją tylko stamtąd wyrwie. I tak jakoś w połowie stycznia (jak zwykle nie pamiętam daty), pewnego dnia wróciłam z pracy z małą czarną koteczkę, która swoim wyglądem i zachowaniem przypominała bardziej diabła tasmańskiego.
Ksieżniczka (Gruba)


Jechaliśmy do schroniska w celu pomocy i spotkania Kotylionowego. Krzysiek się bał. Wiedział, że w schronie jest kot w typie nevki. A to jego ulubiona rasa. Weszłam na wątek schronu, popatrzyłam na zdjęcie i stwierdziła „spoko, ja się nie złamię, nie wrócimy z kolejnym kotem”. Ale co innego patrzeć na zdjęcia a co innego na żywo spojrzeć w te przepastne chabrowe oczy….. I do domu wróciliśmy z nevką

Bono (Bonus, Niunol, Niunio)


Wątek jako tymczaska - viewtopic.php?f=1&t=101684
Od dzisiaj (12 grudnia 2010) zostaje u nas na stałe

Poza naszą 7 są jeszcze tymczasy:
Miśka viewtopic.php?f=13&t=104760