Nie przyszło mi do głowy, iż oprócz zwyczajnej "obrazy majestatu", czyli ostentacyjnego wychodzenia z pokoju, ignorowania Mundka, syczenia, może wydarzyć się coś takiego

Ów pierwszy schemat pięknie zastosował wobec Mundzia kot Edward. Co było do zaakceptowania, i raczej normalne, ponieważ w mniemaniu kocurka tracił on pozycję jedynego w stadzie kocura, pięknisia, grubasa do miziania i ugniatek.
Heksa- na początek super, łaziła za Mundkiem, zaglądała za nim. Zmiana była nagła, straszna i trwała. Nie umiem i nawet nie wiem, czy potrafię to opisać. Mój super opanowany, niemal wręcz chłodny TŻ relacjonował rzeczy straszne. Umieścił nasze koty w sypialni (kuweta, miski i te sprawy), a sam został z Mundziem, który pięknie się z nim bawił, ugniatkał, próbował mruczeć, bez zażenowania korzystał z wszelkich dostępnych wygód, a potem słodko usnął.
Moje koty nie mają kontaktu z innymi kotami. Nasi znajomi to psiarze. Sami nie odwiedzamy znajomych z kotami. Wychodzimy z nimi na smyczy, gdzie w kamienicy tylko my tak czynimy. Samo dokocenie Eda z Heksindą trwało bardzo długo i było trudne właśnie ze względu na brak akcepatcji Heksy na kocura Edwarda. To, że teraz jest super to efekt ok 4 miesięcznej trudnej drogi w docieraniu się.
Pierwsze dni były masakryczne, a jednak do teraz jest z nami, będąc źródłem niesamowitej radości dla nas, dla Edunia. Jest piękna, charakterna, kochana. Oboje wzbudzają podziw odwiedzających (choć przyznam, że Ed ma za dużo sadła, choć je bardzo mało

)
Decyzja o dokoceniu nie była pochopna. Była dokładnie przemyślana. Nie jestem na tyle zadufana w sobie, by nie przyznać, że popełniłam mnóstwo błędów. Należało od razu Mundka izolować i dać czas kotom na zapoznanie się z jego zapachem, wydawanymi odgłosami, a nie po tym jak wydarzyła się afera. Mundek to kot wymagający szczególnej opieki, a ja pragnęłam mu ją zapewnić.
W pełni czuję się odpowiedzialna, za to co się stało. Przyjmuję gromy, ponieważ słusznie mi się należą.
Jednocześnie, mam TŻ, który w zasadzie mi towarzyszy przy sprawach kocich, aczkolwiek nie jest to dla niego sprawa priorytetowa. Ma swoje pasje.
Kocha nasze koty. Pokochał Mundka od pierwszego wejrzenia, ale... On nie musi się zgadzać na kolejne tymczasy. I muszę uszanować Jego decyzje, jakiekolwiek by one nie były.
Nie chcę niczego robić pochopnie. Chcę się przyczyniać do dobra kotów. Uważam, że wystarczająco się nacierpiały w życiu. Nie chcę być dodatkowym źródłem ich cierpień i dodatkowych traumatycznych przeżyć

Ja wiem, iż mówi się, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, ale... podjęłam się tego.
Nie wiem, czy będziemy podejmowali się kolejnych tymczasowań, napewno nie w najbliższym czasie. Jak już wspomniałam jest nas dwoje i oboje musimy być co do tego zgodni (a mój osobisty mąż nie jest aż takim kocim entuzjastą- he, he, przed chwilą stwierdził, że jest inaczej

).
Nie obchodzą mnie zdania typu, że jestem wrogiem kotów. Nikt mi nie będzie wmawiał takich ciekawych teorii, a też nie pozwolę siebie i innych obrażać.
Nie będzie to sprawa, która po mnie spłynie. I dobrze.