Mam na mysli emocjonalnie. Ja radze sobie niebardzo. Zal mnie sciska jakis i smutek nawiedza, kiedy patrze, jak sie starzeja.
Maja po 9 lat. 7 lat ze mna.
Oba dzielnie przeszly w zyciu sporo: kotka miala kocieta zanim trafila do mnie, kot mial bardzo przykre doswiadczenia z ludzmi, potem 3 przeprowadzki ze mna, w tym jedna na inny kontynent, w miedzyczasie wczasy w Szwecji (pawianko i inne atrakcje - nie polecam), zaznaly mojego slubu i rozwodu, wiezi z moim synem i oddalenia od niego, kotka miala jedna powazna infekcje, kot byl pare razy pogryziony przez innego kota - wroga nr 1 w Norwegii, infekcja i antybiotyki, ale trzymaja fason i wiernie mi towarzysza ("wiernie" i "kot" w jednym zdaniu troche zgrzyta

Jednak widze, ze starzeja sie, zwlaszcza przez ostatni rok.
Jakies siwe wlosy tu i tam, powolniejsze ruchy, Cesarzowa juz nie ma tego blysku w oczach i skora na podwoziu zwisa jej do ziemi, Misiaczek tez troche juz wyplowial i gdzies znikl jego dumny i nieskoordynowany krok, po schodach bardziej wchodza niz biegna... no przykre to.
Niby jeszcze szelmowsko spojrza, przypyskuja czasem albo nabroja, ale to juz nie to. Znamy sie jak lyse konie, nie nabiora mnie - patrze w oczy, a tam starosc sie skrada...
