Kolejna część opowieści o moich kociastych kończy się dla mnie strasznie..

I po raz kolejny mam nadzieję, że następna część taka nie będzie..
Chociaż realnie patrząc - szans wielkich na to nie ma.. bo Feluś..

Ale kto wie..

A na zakończenie wkleję Wam tekst o Suffce, który ukazał się w 2007 roku w kwietniowym numerze KOT-a..
SUFFKA - łysa persiczka
27 maja 2006 roku, sobota
Właśnie wróciłam do domu z kotką "perską" z noskiem. Została znaleziona wczoraj na działkach pod Hutą Warszawa. Od dziadka, u którego pomieszkiwała przez ostatnie tygodnie dowiedziałam się, że przemieszkała na tych działkach całą zimę.. Podobno żywiła się tym co udało jej się znaleźć i suchym chlebem, który dziadek wysypywał dla ptaków. Dziadek mówił, że widział ją jesienią w całkiem niezłej kondycji, potem zawieruszyła się na całą zimę i znalazła się dopiero jakiś miesiąc temu. Dziadek ją przygarnął podobno już prawie umierającą. Jakoś doszła do siebie, chociaż karmiona była czymkolwiek i to cokolwiek było raczej wątpliwej świeżości.
Kicia jest z całą pewnością domowa, nie wiem czy wyrzucona czy się zgubiła ale jej stan świadczy o tym, że tę zimę NAPRAWDĘ przeżyła na działkach. Jak ją zobaczyłam to była prawie całkowicie łysa. Skołtunione futro sfilcowało się do tego stopnia, że samo zaczęło odpadać od skóry. Wczoraj zostały wyciągnięte z kici trzy kleszcze. Jeden siedział pod okiem i był większy niż oko.
Napisałam, że kicia była prawie łysa, bo został jej na grzbiecie kawał sfilcowanego futra, który jeszcze dość mocno się trzymał. Ogon stanowił jedno kłębowisko gruzłów, tak samo łapki. Kicia została dzisiaj złapana na działkach. Na miejscu zostały oczyszczone uszka, wymyte oczy i troszkę powycinane kołtuny.
Następnie pojechałam z nią do lecznicy, gdzie pobrano jej krew do badań, wyniki będą jeszcze dzisiaj. Na szczęście filcowe siodło z grzbietu udało się zdjąć i wyciąć wszystkie kołtuny z łapek i ogona. Oczka są w niezłym stanie, w uszach śladowe ilości świerzbowca, ząbki do remontu, temperatura w normie. Kicia jest niesterylizowana i podobno wczoraj jeszcze miała rujkę. Na razie do momentu poznania wyników badań nie wiem co dalej. Na 100% trzeba ją odrobaczyć, wykastrować i zaszczepić, i pozbyć się do końca świerzbowca z uszu.
Wygląda prawie jak persiczka o imieniu Sówka, która też szukała domu na forum, nawet układ kolorystyczny pysia jest bardzo podobny, tylko kolory nieco jaśniejsze. W związku z tym dostała robocze imię Sówka bis. Oczy ma w kolorze złotomiedzianym a jej umaszczenie można chyba określić jako niebieski szylkret z białym.
Siedzi teraz w oddzielnym pokoju. Dostała troszkę mokrego jedzonka, które zniknęło w zastraszającym tempie. Kuwetkę panienka również dostała, nawet jej pokazałam gdzie stoi, ale jeszcze nie wiem czy nie zapomniała jak się korzysta z tego sprzętu. Zobaczymy.
No i w ten sposób trafiła do mnie kolejna persia bieda, którą zabrałam w celu wyleczenia i szukania jej domu. Kocisko było naprawdę w strasznym stanie i zobaczyłam to dopiero jak sobie usiadła na biurku, na które poświeciło słoneczko, oczywiście na Sówkę również i okazało się, że przez prawie przezroczystą, łysą skórę widać wszystkie kosteczki na łapkach. Nie ukrywam, że nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z tak skrajnie wyniszczonym kotem i nie wiedziałam jak jej pomóc. Forumowicze na szczęście służyli radą i pomocą, wiele osób z forum miau z forum kotów perskich pomogło mi finansowo i fizycznie wożąc mnie z kicią do lecznic i właściwie tylko dzięki nim mogłam spróbować pomóc Sówce.
Wyniki badań krwi pokazały, że nerki są w złym stanie, niezbędne są kroplówki, które obniżą wysoki poziom parametrów nerkowych i konieczna jest karma dla kotów z problemami nerkowymi. Na szczęście usg nerek pokazało, że kicia nie ma przypadłości charakterystycznej dla persów – torbielowatości nerek.. Wstąpiła we mnie nadzieja, że leczenie przyniesie poprawę stanu koteczki i po wyzdrowieniu można będzie jej szukać domu na stałe.
Zaczęło się latanie do lecznicy na kroplówki i zastrzyki. Co jakiś czas powtarzane były badania krwi, żeby sprawdzić poziom mocznika i kreatyniny, który pokazywał czy i jak szybko kicia wychodzi z problemów nerkowych. Dodatkowym problemem był fakt, że Sówka zapomniała jak korzystać z kuwetki. Omijała ją starannie ale na szczęście upodobała sobie kawał gumowanej wykładziny, więc sprzątanie nie stanowiło problemu. Kolejny problem stanowiła łysa i poraniona skóra na grzbiecie, którą Sówka zaczęła od razu intensywnie myć, co powodowało potężne wysuszanie i powstawanie strupków. Smarowałam ją żelem aloesowym, który w ekspresowym tempie zlikwidował przesuszenie i strupki i po niedługim czasie podczas buziaczków zaczęłam wyczuwać delikatny meszek, który nieśmiało zaczął porastać Sówkę.
14 czerwca 2006, środa
Sówka całkiem nieźle nabrała ciałka.. Widać to tym bardziej, że jeszcze nie ma futerka.. Tylko na karku.. Kilka dni temu był kołnierzyk, potem bolerko a teraz już króciutki żakiecik.. Odrastające futerko sięga aż za przednie łapki.
Od samego początku, mimo tak strasznego stanu i jeszcze straszniejszych przeżyć, garnęła się do mnie na ręce, obejmowała mnie łapkami za szyję, czego nie robił dotąd żaden z moich kotów, podtykała łepek do głaskania i całowania, kładła się obok, wystawiała łysy i chudy brzuszek do głaskania, mruczała bez chwili przerwy i w powietrzu przebierała łapkami Nie zrażała się kłuciem podczas kroplówek, zastrzykami i czyszczeniem uszu. Nie mogłam się nadziwić skąd u niej tyle zaufania do człowieka po tym co przeżyła wcześniej, tym bardziej, że po jakimś czasie dowiedziałam się, że na tych działkach zdążyła jeszcze urodzić kociaki, które jednak nie przeżyły, a umierająca Sówka przyszła po pomoc już po śmierci maluchów.
3 lipca 2006, poniedziałek
Coraz piękniejsze umaszczenie wychodzi na Sówce. Żakiecik już coraz dłuższy, porośnięty prawie dwucentymetrowym futerkiem, z którego wyrastają pojedyncze dłuższe włoski. Zaczynamy już nosić kolorowe futrzane porteczki, a na miejscu siodła, futerko już prawie centymetrowe, głównie koloru rudawego, ale wychodzą niebieskie i białe plamy. Na brzuszku znalazłam dwie duuuże kropy z niebieskiego futerka, a cały brzuszek będzie biały. Po prostu kicia pięknieje z dnia na dzień i nabiera coraz więcej sił. Już może wskakiwać na kanapę i zeskakiwać z niej. Na samym początku miała z tym ogromne trudności ale dalej wygląda niezwykle delikatnie i krucho, chociaż już nie boję się brać ją na ręce.
Sówka wychodziła z choroby w niezłym tempie, powoli zaczęłam ją zapoznawać z moimi kotami i cały czas zastanawiałam się co mam zrobić – szukać jej domu czy zostawić. Argumentem za szukaniem innego domu był fakt, że byłby to mój ósmy kot, a wobec perspektywy kończącej się w sierpniu mojej umowy o pracę, wyglądało dość przerażająco. Argumentem za zostawieniem, chyba najważniejszym, był prawdopodobny wiek Sówki. W końcu jak doszła do siebie i odzyskała siły weci określili jej wiek na dobrze ponad dziesięć lat. I jak w tej sytuacji miałam narażać kocią staruszkę po przejściach na dodatkowe stresy? W końcu zdecydowałam, że jeśli przedłużą mi umowę o pracę – Sówka zostanie, a ja jakoś sobie poradzę. A tak wyglądały moje wahania:
15 lipca, sobota
Wyniosłam kicię do futer i posadziłam na stole przy komputerze. Siedziała tam do chwili kiedy znowu nie przyszłam. Wlazła mi na kolana i tak siedziała. Gdzieś koło siódmej wieczorem położyłam się na chwilkę na tapczanie, a Sówkę posadziłam obok. Chwilka jakoś zamieniła się w całkiem twardy sen do pierwszej w nocy, a moja Sówka CAŁY CZAS, bez ruchu siedziała koło mnie. Nie miała najmniejszej ochoty na zwiedzanie. No i co ja mam robić, jak ona cały czas daje mi do zrozumienia, że jestem dla niej najważniejsza??
Dosłownie dwa dni później dowiedziałam się, że jednak pracę mam i co więcej – mam umowę na czas nieokreślony, no i decyzja mogła być tylko jedna, tym bardziej, że z resztą moich kotów powolutku zaczęła się dogadywać..
21 lipca, piątek
No to co mi innego pozostaje.. Sówka zostaje..
Od tej chwili Sówka dołączyła do mojego domowego stadka, z którym nawet się zaprzyjaźniła. Została odrobaczona i zaszczepiona. Od czasu do czasu powtarzamy badania krwi, żeby sprawdzić w jakim stanie są nerki. Jak na razie wszystko jest w porządku. Dopiero niedawno dowiedziałam się od swojej przyjaciółki dlaczego nawet nie próbowała mnie namawiać na szukanie domu Sówce. Tak mi napisała na forum:
„Wystarczyło popatrzeć na wyraz Twoich oczu jak łysa i niemal przezroczysta Sówka obejmowała Cię łapkami za szyję i popatrzeć na Sówkę wodzącą wzrokiem za Tobą, by stwierdzić, że to beznadziejny przypadek wzajemnego zakochania się. Persia staruszeczka wykopała sobie tymi chudziutkimi (wtedy) łapeczkami dziurkę w Twoim sercu, zwinęła się tam w kłębuszek
i jak tu ruszyć taka istotkę z miejsca, które sobie wybrała na resztę życia? Się nie da.”
I pozostało mi tylko jedno – zmienić pisownię imienia na „ Suffka”, żeby już od razu było widać, że należy do rodziny.
Warszawa, 24 lutego 2007 roku. Anna Suffczyńska „aamms” No i niestety życie dopisało dzisiaj smutny ostatni rozdział do Suffkowego życiorysu..

Ale zapamiętam ją taką:
I Wy też ją taką pamiętajcie..

A do nowej części historii o moich kociastych zapraszam tutaj:
viewtopic.php?f=1&t=101428