Koty żyły tam w okropnych warunkach, dlatego choć sama niewiele mogłam, starałam się pomóc.
Założyłam nawet wątek ale nie starczyło czasu i sił aby go prowadzić na bieżąco, może teraz się uda.
Wtedy niewiele mogłam zrobić, bo stocznia to specyficzne miejsce, na wejście potrzebna przepustka,
w środku mnóstwo strażników, kontroli, koty żyły na terenie, który dzierżawiła inna firma, niestety
prezes firmy nie znosił kotów i wszystko trzeba było robić, gdy on kończył pracę i opuszczał teren.
Mimo tych wszystkich trudności udało się wysterylizować prawie wszystkie kotki z tego stada,
a do adopcji poszło ponad 50 kotów. Może to wydaje się niewiele, ale większość tych kotów była dzika.
Z wielkiego stada kotów żyjących pod podłogami baraków, na gołej ziemi, pozostały 4 kocury i 4 koteczki.
Niestety to nie jedyne stado kotów w stoczni, ale wtedy wjeżdżając za bramę często nielegalnie,
mogłam zajmować się tylko tym stadem.
W międzyczasie pisałam do zarządu stoczni pisma w sprawie sytuacji kotów, ale albo nie dostawałam
żadnej odpowiedzi, albo taką, że w stoczni nie ma problemu kotów.
W tym roku jednak zarząd stoczni zobaczył problem i zgodzili się na pomoc naszej Fundacji.
Obecnie mamy tam niewielkie pomieszczenie na nasze potrzeby, możemy tam przechowywać klatki,
karmę, kotki po sterylizacji, a także chore kociaki.
Już dwa lata temu udało mi się wwieźć kilka domków dla kotów, obecnie mam zamówione w Urzędzie
Miejskim kolejne. Stawiamy też w miejscach karmienia specjalnie zrobione, solidne karmniki dla kotów,
aby karma była sucha i nie marnowała się i nie wyżerały jej mewy.
Praca na terenie stoczni jest bardzo trudna, pochłania mnóstwo czasu i energii, wolontariusze nie chcą pracować
w tak trudnych warunkach. Potrzebujemy pomocy ludzi, którzy pomagaliby w tak trudnych warunkach, potrzebujemy transportu, potrzebujemy każdej pomocy.
Stocznia to ogrom, zobaczcie sami.

A w tym wszystkim koty. Koty narażone są na masę niebezpieczeństw, giną w wypadkach, tracą łapki, ogony,
głodują, padają ofiarą lisów, które wieczorami krążą po terenie stoczni. Niestety niektóre są też narażone
na niebezpieczeństwo ze strony człowieka, bo nie wszyscy są im przychylni.
Co zrobiliśmy w ciągu tych paru miesięcy w tym roku, postaram się zobrazować choćby częściowo fotkami.
Część kociąt znalazła miejsce w naszym szpitaliku, wątek o kociętach: viewtopic.php?f=1&t=154788
Kocięta wyadoptowane z naszych lub zaprzyjaźnionych DT:










Nie wszystkie kociaki, które znalazły dom są na fotkach. Do adopcji mamy :









To też nie wszystkie koty, ale postaram się uzupełnić. Problemem jest to, że większość kotów dorosłych,
a szczególnie kociąt, to koty chore. Koci katar to standard, a latem mieliśmy też panleukopenię w dużym wymiarze.
Przygotowanie jednego kota do adopcji to koszt kilkuset złotych i ogromny nakład pracy.
Koty, które mimo wielkiego zaangażowania lekarzy, odeszły :


Oczywiście naważniejsze są sterylki ! niestety darmowe w Gdańsku dawno się skończyły.











Praca w stoczni to tylko wycinek, najtrudniejszy zresztą, mamy pod swoją opieką koty z różnych dzielnic Gdańska. Nie powiem, było już tak, że miałam zamiar
zrezygnować, zwłaszcza, gdy nie wiedziałam za co jutro kupić karmę, ale gdy 3 dni nie byłam tam, zobaczcie co zastałam w miskach, co jadły kocięta.



Praca w stoczni jest bardzo trudna, dlatego szukamy pomocy. Czego potrzebujemy:
-domów stałych i tymczasowych
-pomocy wolontariuszy
-transportu
-pomocy finansowej (kilkutysięczne zadłużenie w lecznicach)
-kocy i innej wyściółki do kocich domków
-karmy, karmy, karmy...
Chcielibyśmy, aby wszystkie kociaki znalazłyby super domki:



A najlepiej będzie, gdy kotki przestaną tam wreszcie rodzić kocięta i nie będzie już widać kotek karmiących małe
wśród maszyn i samochodów.
