Sylvie999 pisze:NIE POLECAM! - GLIWICE
Gabinet weterynaryjny ANIMAGUS
ul.Jedności 32
Gliwice Sośnica
Witam,
stanowczo chciałam odradzić Gabinet Weterynaryjny w Gliwicach przy ul. Jedności 32 na Sośnicy i "weterynarz" Katarzynę Ostrowską-Cieślik. Swoją drogą, próbowałam - co prawda już po czasie - poszukać jakichkolwiek informacji bądź opinii na temat tego gabinetu, jednakże pomimo tego, iż deklarują na stronie internetowej rozpoczęcie działalności od 2012 r. nie udało mi się znaleźć żadnych informacji na ich temat, a warto zaznaczyć, że jednocześnie tworzą fundację "Szara Przystać" w Zabrzu.. ale to historia na inny wątek.
Przejdźmy do meritum. Trafiłam tam przez przypadek, ponieważ "mój" weterynarz, ze względu na chorobę miał zamknięty gabinet, o czym przekonałam się z kartki na drzwiach, trzymając miauczącą kotę w kontenerku. Bezdomną, schorowaną, starą kotkę, którą próbowałam złapać już od tygodnia, ponieważ z dnia na dzień było widać, że gaśnie w oczach- waży ok. 1,5 kg, widać jej wszystkie kosteczki, ma zaropiałe, posklejane oczy, zapuchnięty nos. Czytając kartkę, zrobiło mi się ciężko, ale nie ze względu na kontenerek z kotą, tylko na sercu, bo myślałam, że będę musiała ją wypuścić. Byłam na tyle zdesperowana, że postanowiłam nie odpuścić i "skonsultować" ją jeszcze tego samego dnia - naprawdę nie wyglądała dobrze... Kota do samochody, telefon w dłoń i proszę Mojego o znalezienie jakiegoś weterynarza w okolicy, nie sadysty, nie naciągacza, tylko kogoś z sercem, kto postawi wstępną diagnozę i ewentualnie poda niezbędne leki.. Zasugerowałam, że może jakiś wet przy Fundacji, tacy na pewno mają dobre serce.. yhmm... Padła nazwa gabinetu, adres i jadę.
...
Jestem. Wyłuszczam Pani sprawę, szybko i klarownie - że kot źle wygląda, bardzo źle, że jest ze stada wolnożyjących kotów, które dokarmiam, a jest ich kilkanaście, że w domu też stadko i nie mam gdzie zabrać, że w pracy też stado do dokarmiania, że jestem tylko jedna, że polowałam na nią tydzień i jak w końcu się udało to weta nie ma, a naprawdę boję się, że kot po prostu dzisiaj umrze, na moich rękach....
Wizyta trwała 10 minut z czego przez 2 minuty otwierałyśmy kontenerek, 5 minut "weterynarz" wklepywała coś w komputer (moje dane - na pytanie czy koniecznie trzeba na to marnować czas, przecież i tak jestem tutaj tylko po ocenę stanu zdrowia kota - czy nie zagraża nic jego życiu, stwierdziła, że "Ona musi to mieć"), a 3 minuty zajęło "badanie".
Cóż, dowiedziałam się że:
kot jest chory.
I stary.
I ma popsute zęby.
Nawet nie podniosła jej ogona żeby ustalić płeć, chociaż sugerowałam, że jest wolnożyjący i nie jestem pewna. Nie zajrzała do uszu. Nie sprawdziła oczu, sierści, brzucha.. Usłyszałam diagnozę - bez badań nie można nic zrobić, proszę przywieźć kota o 8 rano, koniecznie na czczo, odbierze go sobie Pani o 11. Na moją delikatną sugestię, że pracuje i niestety nie dam rady go odbierać w takich godzinach, a poza tym to kot wolnozyjący i jak ona sobie wyobraża, że mam go upilnować, żeby nic nie jadł, usłyszałam, że u nich obowiązują takie godziny i kot dłużej niż do 11 nie może zostać. Na pytanie odnośnie ewentualnych cen - badanie 100 zł, przy operacjach możemy negocjować + hahaha co zupełnie zbiło mnie z tropu. Żadnych środków na odrobaczanie, nawet pytań w tym kierunku.
Pomocy tam nie otrzymałam, jedynie rachunek. Na 40 zł. Opadła mi szczęka. Czy liczyłam, że wykonała to "fachowe badanie z użyciem drogich środków i sprzętu oraz lekarstw" pro bono? Szczerze? Tak. Za to wielkie NIC, które od niej usłyszałam, na jej miejscu, nawet głupio byłoby mi wziąć 2 złote. Tymbardziej, że przyjechałam z kotem dzikim, który wyglądał jak śmierć, a ona nic nie zrobiła. Ale nie chodzi o pieniądze, niech je sobie wsadzi w d...., chodzi o to, że nie zrobiła naprawdę NIC by pomóc temu kotu... A jednocześnie prowadzi fundację, więc jeśli swój drogocenny czas wycenia na tyle, to już widzę ile z tych pieniędzy trafia do zwierząt. Kiedy wyszłam z tego psedogabinetu rozpłakałam się. z bezsilności, że są jeszcze tacy podli ludzie. Ale wierzę, że karma wraca.
Żeby było "śmieszniej", znalazłam jej wpis na goldenline:
"Co do darmowych porad to ja np udzielam ich codzinnie setki i nie uwazam zeby ludzie nie doceniali ich wartości. Wrecz odwrotnie widze ich efekty i jestem rada ze mogłam pomóc"
Miło, że w opisie mojej osoby udało się Pani użyć więcej słów niż podczas całej swojej wizyty. Nie będę się tutaj zniżała do Pani poziomu opisując sytuację i pani zachowanie z mojego punktu widzenia, bo uważam takie zagrywki za uwłaczające. Szkoda też, że nie powiedziała Pani na wstępie jakie są Pani oczekiwania względem finansowym, (bo prawda taka, że cały ten opis wynika własnie z powodu tego, że cyt "potraktowałam Panią z cennika" który jest dostępny w poczekalni i z którym się Pani zapoznała), że liczy Pani na upust czy cokolwiek. Przyszła do mnie w godzinach mojej normalnej pracy, z której utrzymuję siebie i swoją rodzinę i na koniec się oburzyła, że chciałam opłaty za udzieloną usługę? U innych usługodawców też Pani się tak zachowuje, czy tylko u weterynarzy, którzy powinni się żywić i opłacać rachunki domowe tylko i wyłącznie swoją nieskończoną miłością do zwierząt, bo branie opłaty za usługi z góry ich skreśla jako osoby kompetentne?
Prawda taka, że kot był wiekowy, wychudzony, wymagał sanacji i ekstrakcji zębów, został przebadany łącznie z uszami i oczami, omacany, osłuchany, miał przeprowadzone pełne badanie kliniczne, to "wklepywanie do komputera" było wywiadem, który może dla Pani nie ma znaczenia dla mnie ma stawianiu diagnozy. Jednak ten pacjent przede wszystkim wymagał badań dodatkowych krwi, na które się Pani nie zgodziła w tamtej chwili. Opis przynoszenia na 8 i pozostawienia do 11 odnosił się do planowania ewentualnego zabiegu. Zaproponowałam Pani pomoc w takiej formie jak mogłam w tamtej chwili, wypożyczenia klatki kennelowej, rozpytania o dt na czas leczenia, itd.
Nie wiem jakie jest Pani wyobrażenie na temat fundacji i gabinetu, ale są to dwie odrębne jednostki. Gabinet jest moim miejscem pracy w którym zarabiam pieniądze poprzez udzielanie usług weterynaryjnych. Nie jest działalnością fundacji z której dochód byłby na nią przeznaczany, tylko moją prywatną działalnością, więc nic co zarobię w gabinecie nie trafia do fundacji (stąd jakiekolwiek Pani insynuacje w tej materii są całkowicie idiotyczne) i także osobiście od tej działalności opłacam ZUS, podatki dochodowe i vaty. Natomiast zwierzęta ze wszystkich organizacji z jakimi współpracujemy i niektórych karmicieli są leczone po kosztach materiałów i leków, bo tylko tyle jestem w stanie zrobić jako weterynarz. Jednak nie udzielam zniżek osobom, które próbują je wymusić obrzucając mnie błotem i szantażując mnie emocjonalnie, bez jednego "proszę" wcześniej. Nie żebym była człowiekiem, który lubi jak się przed nim inni płaszczą, ale pewnych zasad się trzymajmy.
W fundacji działam wolontaryjnie w wolnym czasie po pracy, przed w łikendy. Jestem domem tymczasowym, organizuję akcje adopcyjne, zbiórki funduszy. Stworzyłam ją wiele lat temu i do dziś wypełnia mi cały czas wolny, który kiedyś między innymi poświęcałam na szperanie i wypowiadanie się tym forum. Z fundacji nie mam żadnych zysków finansowych, materialnych, czy innych.
Pozdrawiam,
lek.wet. Katarzyna Ostrowska-Cieślik
P.s. Również nie polecam się wszystkim, którzy nie potrafią się komunikować szczerze i konkretnie z otoczeniem.